W majowy poranek nasza dwuosobowa załoga zapakowanym po sam dach Jeepem wyrusza w podróż życia. W trzy dni przejeżdżamy Europę, z którą żegnamy się w Stambule. Mijamy Bliski Wschód i z Jordanii promem przedostajemy się do Egiptu. Tam chowamy na dno naszych plecaków zegarki. Jesteśmy w Afryce. Tu czas toczy się w zupełnie innym rytmie. Na powitanie wspinamy się na prawdziwą piramidę egipskiej biurokracji. Piątą godzinę krążymy po dusznych budynkach. Dym papierosowy utrudnia nam kontakt wzrokowy z celnikami. Pod pachą rośnie tona papierów i bardzo ważnych pieczęci. W końcu dostajemy podziurawione i pogięte tablice rejestracyjne w języku arabskim, które naprędce przykręcamy. Bez nich wjazd do Egiptu byłby niemożliwy. Przed nami walka o przetrwanie na egipskiej ulicy. Tu rządzi prawo silniejszego. Jeep porusza się slalomem, z trudem omijając przeszkody.
Docieramy do Aswanu, skąd przez Jezioro Nassera przeprawiamy się do Sudanu. Od rana czekamy na załadunek Jeepa na prymitywną barkę. Spoceni mężczyźni ustawiają gigantyczne piramidy z paczek i pudeł. Nagle ktoś krzyczy i wymachuje rękami w naszą stronę. Ktoś przepycha się z gigantycznym kartonem na głowie, ktoś popędza zdezorientowaną kozę. Piotr próbuje wjechać na barkę, ale jest za wysoko. W mgnieniu oka pod kołami naszego Jeepa lądują płócienne worki o nieokreślonej zawartości, po których przetacza się auto. Barka niebezpiecznie przechyla się na lewą stronę. Przewracają się ułożone misternie paczki. Piotr, nieustannie popycha- ny, usiłuje przymocować linami Jeepa, by nie zsunął się do wody. Nagle kapitan ryczy, że barka odpływa. Piotr szamocze się jeszcze z linami. Zapina ostatni ekspander, po czym szybko przeskakujemy z barki na statek. Niewiele brakowało a nasza podróż zakończyłaby się już u wrót Afryki. Spoceni i zdenerwowani padamy na koje w brudnej kajucie. Metalowymi drzwiami odcinamy się od chaosu, krzyków i nawoływań. Przed nami 17-godzinny rejs. Modlimy się, żeby Jeep - podróżujący osobno barką - bezpiecznie dopłynął do celu.
W Wadi Halfa, zasypanej piachem portowej wiosce, spędzamy dwa dni, czekając na nasze auto. Zatrzymujemy się u Magdiego, uśmiechniętego Nubijczyka, który pomaga nam w formalnościach. Śpimy na metalowych łóżkach pod gwiazdami, smakujemy pustynnych przysmaków i cieszymy się rodzinną atmosferą. Nagle dostajemy sygnał - Jeep jest w porcie. Na widok dwóch cienkich, pokrzywionych desek, po których ma stoczyć się ważący blisko trzy tony samochód, robi nam się słabo. Kapitan barki wskakuje na trapy na dowód, że to jednak solidna konstrukcja. Magdi znacząco poklepuje Piotra po ramieniu, udzielając tylko jednej rady: "Zrób to szybko!" Piotr wciąga w płuca gorące, sudańskie powietrze i pewnie naciska pedał gazu. Słyszę bicie mojego serca. Trzask. Jedna z trap jeszcze bardziej się wygina, ale Jeep jest już na brzegu. Blady kierowca wyskakuje z auta nie kryjąc radości. Nagradzają go gromkie oklaski.
Komentarze
auto motor i sport, 2010-01-27 12:42:04
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?