Zapierający dech w piersiach, mniej ekstremalny, niż można by się spodziewać, ale na tyle dziki, że czasem trudno nad nim zapanować – oto krótka odpowiedź na pytanie, które stawia sobie zapewne teraz wielu Czytelników. Zanim opiszemy bliżej, jaki jest ten sportowy elektryk z homologacją drogową i mocą 1900 KM, podamy kilka wstępnych informacji. W 2015 roku indyjski koncern Mahindra przejął designerską firmę Pininfarina S.p.A. i trzy lata później powołał do życia przedsiębiorstwo Automobili Pininfarina GmbH z siedzibą w Monachium, zajmujące się budową aut elektrycznych. Każdy z ważących 2,2 tony samochodów z nadwoziem z włókna węglowego jest składany ręcznie w ciągu 10 dni. Konstrukcja skorupowa, cztery silniki elektryczne i akumulatory o napięciu 800 woltów pochodzą z modelu Rimac Nevera.


Chłodzone cieczą „baterie” Battisty, modelu określanego przez producenta mianem hiper-GT, znajdują się w podłodze. Maksymalna moc ładowania wynosi 250 kW, z kolei pojemność netto to 115 kWh – oznacza to, że Battista ma jeden z największych akumulatorów stosowanych w motoryzacji. Symulacja przeprowadzona zgodnie z procedurą WLTP wykazała, że zasięg samochodu wynosi 500 km – w trybie Calma służącym do oszczędzania energii elektrycznej.
My jednak zaczynamy jazdę w trybie Furiosa, do dyspozycji jest w nim 1900 KM i moment obrotowy o wartości 2300 Nm. Początkowo nie czuć wielkich przeciążeń. Okej, gdy były kierowca Formuły 1, a teraz fabryczny u Pininfariny, Nick Heidfeld, podczas przejazdu testowego objaśnia mi specyfikę toru Tazio Nuvolari, trudno mi utrzymać głowę w pionie. Jednak trzymając w rękach kierownicę prawie tego nie czuję, bo gdy przyspieszenie zależy tylko od ciebie, całkowicie się na nim skupiasz, masz wrażenie, że jest jeszcze większe i wszechogarniające, jeszcze bardziej niesamowite.



Tak niesamowite, że – korzystając z pełnej mocy silników – trudno zapanować nad wszystkim naraz. W zasadzie, w którym miejscu powinienem odpuścić gaz? I jak szybko teraz jadę? Komputerowi w mojej głowie wystarczyło mocy obliczeniowej tylko do tego, żeby jeszcze na prostej podać mi komunikat: „Nie mam pojęcia”. Dlatego jestem wdzięczny, że przed zakrętem jakiś dobry duch zdążył jednak odblokować uśpione gigabajty i przyhamowałem w porę. Bo wystarczy tylko trochę przesadzić z gazem, by wjechać w strefę hamowania o 10-20 km/h za szybko. A to oznacza, że licznik pokazuje wtedy prawie 250 km/h, czyli mogło być gorąco...