Jest taki kraj, w którym nikt nie ma pojęcia ile kosztuje litr benzyny. Jest taki kraj, gdzie napiwek na stacji paliw jest wyższy od kwoty na rachunku. Jest taki kraj, gdzie koszt zatankowania autobusu okazuje się równy cenie kanapki z kurczakiem. To Wenezuela - litr benzyny kosztuje tutaj, po przeliczeniu na nasze, 6 groszy. Prawie 100 razy mniej niż w Polsce.
Wenezuela posiada ogromne złoża ropy i może pozwolić sobie wręcz na rozdawnictwo paliwowe. Mało tego, że napełnienie baku wielkiego pick-upa 70 litrami paliwa to wydatek rzędu kilku złotych - zatankowanie samochodu z instalacją gazową nic nie kosztuje, bo LPG w tym kraju jest za darmo! Problemem dla mieszkańców może być co najwyżej brak pojazdu, do zbiornika którego prawie darmowe paliwo można wlać. Nawet stary klekot kosztuje tu majątek i, co ciekawe, jest tylko niewiele tańszy od auta prosto z salonu. Stare samochody są w cenie - tysiące przejechanych kilometrów dowodzą ich niezawodności, a prosta konstrukcja jest zaletą: do wielu modeli części zamienne wyrabiane są na miejscu. Nowe auto, nabite elektroniką, zwykle przerasta możliwości serwisowe miejscowych kowali.
Na ulicach wenezuelskich miast różnorodność gatunków samochodów dorównuje bogactwu amazońskiej dżungli. Są tu gatunki stare i całkiem nowe, egzotyczne modele i samoróby lokalnych majstrów. Wielkie amerykańskie Cadillaki i Chevrolety o silnikach pożerających łapczywie paliwo, modele o archaicznych kształtach, sprzed ery areodynamiki. Samochody-frankensteiny o zniekształconych kilogramami szpachli rysach bądź z bliznami zaleczonymi metrami taśmy scotch. Auta o nieustalonym kolorze, o widocznych jak archeologiczne odkrywki warstwach lakieru.
Z perspektywy downsizingu, idei eko i ekono są to pojazdy wręcz obrazoburcze. Nie pasują do dzisiejszego środowiska jak dinozaury. Jednak te niedoskonałe twory mają w sobie coś magnetycznego - przyciągają wzrok bardziej niż niejedna perfekcyjna, współczesna bryka.
W każdym mieście, mimo dosyć dobrego stanu dróg, obowiązuje jedyna zasada ruchu. Pierwszeństwo ma ten, któremu najmniej zależy na stanie blachy i lakieru. W ruch pojazdów wkomponowane są ruch pieszych przebiegających pomiędzy nimi oraz aranżowane na bieżąco przez pasażerów przystanki autobusowe. Stada skuterów, wózków z owocami i taczek z wszelkim rupieciem - wszystko to płynie w różnych kierunkach, ograniczone wysokimi krawężnikami koryta wenezuelskiej ulicy.
Samotna podróż wypożyczonym autem pozostawia wiele niezapomnianych przeżyć. Jednak poza opanowaniem godnym buddyjskiego mnicha, posturą Pudziana i biegłą znajomością hiszpańskiego, potrzebne jest kierowcy tutejsze świadectwo lekarskie. Zabrakło mi jedynie biegłości w hiszpańskim, więc zdecydowałem się przebyć zaplanowane kilka tysięcy kilometrów transportem publicznym.
Przed wejściem do autobusu ustawia się kolejka pasażerów w swetrach, kurtkach, czapkach, z kocami pod pachą. Dziwne, bo temperatura raczej nie spada tu poniżej 30 stopni C. Tajemnica wyjaśnia się zaraz po wejściu na pokład. Nigdy nie wyłączana klimatyzacja obniża temperaturę o jakieś 20 stopni. Taki standard panuje u wszystkich przewoźników. Im zimniej, tym lepiej.
Komentarze
auto motor i sport, 2012-07-11 10:21:43
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?