Zaraz będziemy leżeć na dachu, to pewne. Balansujemy na szczycie czegoś, co przypomina rampę dla deskorolkowców, tyle że ze śliskiego błota zamiast z desek. Żeby było gorzej, nasz Land Rover Discovery 3 stoi prostopadle do zjazdu.
Autentycznie zestrachany, spoglądam w przepaść przez okno pasażera. „Będzie OK, ale sam raczej tego nie próbuj” – mówi Roger Crathorne, wieloletni inżynier Land Rovera i off-roadowy guru. Zanim zdążyłem zapytać dlaczego ma na sobie wodoodporne spodnie, przednie koło ześliznęło się z krawędzi i przekroczyliśmy punkt, od którego nie ma już odwrotu. Wydawało się, że nadwozie zaczyna się wyginać i wykręcać, kiedy zawieszenie walczyło z siłami na tak stromym zjeździe. Jedno koło niemal wgniata się w nadkole, inne wisi swobodnie w powietrzu. I pojawia się owo przeraźliwe zgrzytanie hamulców, znak, że do akcji wkroczył układ Hill Descent Control, dzięki któremu Disco nie zamienia się w sunący po zboczu bez kontroli 2,7-tonowy kawał stali. Jeszcze nigdy 3 km/h nie były tak straszne. Nie lądujemy na dachu i nie bardzo wiem dlaczego. „Twoja kolej” – mówi Crathorne.
5 Land Roverów w terenie - Land Rover serii 1
Zaczynam od Land Rovera serii 1. Wieść niesie, iż szef techniczny Rovera, Maurice Wilks, był tak zapatrzony w swojego Jeepa Willysa, że w Wielkanoc 1947 roku zdecydował zbudować podobny pojazd dla rolników i lekkiego przemysłu. Miał on rozruszać powojenną sprzedaż firmy. Co dziś uznaje się za część DNA marki, wtedy zrodziła konieczność – aluminiowe poszycia nadwozia, bo nie było stali, płaskie powierzchnie, bo takie łatwiej było obrabiać ręcznie. Prostota konstrukcji oznaczała szybszy rynkowy debiut i lepszą kondycję firmy. A oryginalny Land Rover był uważany za rozwiązanie tymczasowe.

Sięgam po przykrytą płócienną klapką klamkę, leciutkie aluminiowe drzwi natychmiast się otwierają. Wsiadam i od razu w nozdrza uderza zapach – owa mieszanka paliwa i oleju, stęchlizna płótna, zapachy świata wpadające przez szczeliny. „Sprawdź czy jest na luzie, włącz zapłon, wciśnij metalowy guzik pod tablicą przyrządów, napompuj paliwo.” Silnik o pojemności 1595 cm3 budzi się do życia. Próbuję zapiąć jedynkę – jest gdzieś w prawo i do przodu – ale ta jest uparta. Udaje się za trzecim razem. Chwiejnie ruszamy z miejsca. Pierwsze dwa biegi są niezsynchronizowane, podwójnie wyciskam więc sprzęgło podczas zmian przełożeń. Jakoś idzie.
Z egzemplarzem muzealnym żaden poważny teren nie wchodzi w grę, jest za to wyboisty szlak. Kombinacja sztywnych osi, krótkiego ich rozstawu – 80 cali, identycznie jak w Jeepie – i resorów piórowych z ledwie 10-centymetrowym skokiem sprawia, że na nierównościach tył skacze jak dziki. Po paru minutach już rozumiem dlaczego siedziska mają tak grube obicia. A także dlaczego jest tyle „luzu” w układzie kierowniczym – gdyby był bardziej bezpośredni, co pięć minut przeżywałbyś niezamierzoną off-roadową przygodę. Trzymasz się więc kierownicy i patrzysz gdzie cię niesie, a częste i głębokie korekty kierunku nie wpływają specjalnie na tor jazdy. Od czasów serii 1 Land Rover przebył długą drogę. A jednak próba zapanowania nad osobliwościami tego modelu to dziś kawał przygody.

5 Land Roverów w terenie - Range Rover
Czas na więcej wytworności. Siostrzeniec Maurice’a i Spencera Wilksów (założycieli Land Rovera), Charles Spencer King, uznał komfort resorowania za niepotrzebnie przykry, a zainspirowany komfortem Rovera P6 postanowił połączyć najlepsze cechy obu aut.
Oryginalny Range Rover z tylko jedną parą drzwi to duża rzadkość. Nasz jest jeszcze rzadszy, to jeden z 28 przedprodukcyjnych prototypów. Pod skórą ma typowy szkielet Land Rovera, a wszystko nastawione na wszechstronność – winylowe siedzenia, pokryta sztucznym tworzywem podłoga i przepastny bagażnik. Deska rozdzielcza zamontowana bardzo nisko, siedzenia wyjątkowo brzydkie, a dźwignia zmiany biegów zachowuje się tak, jakby niewiele ją trzymało w miejscu – wypisz wymaluj jak w serii 1. Spodziewałem się więcej luksusu, ale goła funkcjonalność pierwszego Range’a ma swój zaskakujący urok.

Komentarze