Bałkany - nazwa, która budzi obawy i ciekawość. Ale czy można bać się krajów, w których myjnia samochodowa reklamuje się szyldem "pranie auta", a "vlecna slużba" nie jest bynajmniej od wywlekania grzechów przeszłości, lecz od holowania pojazdów? Pozostaje więc sama ciekawość.
Mały bar, jeden z dziesiątek wzdłuż głównej promenady Durres - albańskiego kurortu nad Adriatykiem. Na stole zimne piwo (można wybrać swojską Tiranę, albo Heinekena), coca-cola i prawdziwe mocne espresso, co najmniej tak dobre jak włoskie. Przy stole kilku obieżyświatów z Polski i dwaj Albańczycy. Rozmawiamy po angielsku, chociaż gospodarze woleliby po włosku. Italia jest dla nich tym, czym dla Polaków Irlandia. Nasi rozmówcy twierdzą, że każdego roku ich ziomkowie przesyłają zza granicy do kraju dwa miliardy dolarów. Oni sami pracują we włoskiej Brescii jako murarze. Albanię chwalą, bo to bałkańska oaza spokoju, w której muzułmanie, prawosławni i katolicy na nowo odkryli tajniki wiary i nie mają ochoty na spory między sobą. Miło się gawędzi i aż wstyd przyznać, że nie udaje mi się zapamiętać imion naszych rozmówców. Sięgam po kartkę, by dyskretnie je zanotować. Wtedy wszystkie światła gasną. Na ulicy też czarno. Wybiła północ i po prostu wyłączono prąd. Nasz na zawsze już nieznany z imienia rozmówca kwituje krótko - "energetic system in Albania is dead", co podkreśla wymownym gestem, przecinając dłonią powietrze w poprzek gardła.
Albania to najbardziej intrygujący kraj na trasie bałkańskiej eskapady, w jaką wyruszyła kawalkada sześciu Volkswagenów Multivan. 4,9-metrowe nadwozie, wnętrze umeblowane siedmioma lub więcej fotelami (zależnie od wersji) urodą nie grzeszy, ale ma zaletę w tych okolicznościach najważniejszą - pozwala rozeprzeć się pasażerom tak wygodnie, jak tylko zechcą, oferując nawet miejsce do drzemki. Przy setkach kilometrów pokonywanych każdego z ośmiu dni wyprawy - to rzecz pierwszorzędnego znaczenia.
Trasa wiedzie najpierw do Belgradu. Tuż przed stolicą Serbii przekraczamy (po raz trzeci tego samego dnia) Dunaj - na południe od niego zaczynają się Bał- kany. Kraina kulturowo i geograficznie bliżej nieokreślona. Bo jak tu odróżnić i uporządkować, co to Czarnogóra, a co Macedonia, czy w Serbii nadal strzelają, czy do Albanii w ogóle można wjechać (i po co?) i czy w Bułgarii ciągle produkują "Słoneczny Brzeg" - tradycyjny napitek polskich turystów w czasach, gdy masowo odwiedzali ten "bratni kraj socjalistyczny"? Historia płata figle: za czasów rzymskich to, co na południe od Dunaju było ostoją cywilizacji, to zaś co na północy - zwano Barbarią. Dziś mogłoby się zdawać, że role się odwróciły, jednak około 2000 km przejechane po Bał- kanach pokazało, że o żadnej Barbarii nie ma tam mowy.