Do tej pory z Zachodu sprowadzaliśmy niemal wyłącznie leciwe samochody używane. Tymczasem okazuje się, że sporo można zaoszczędzić, kupując za granicą fabrycznie nowe auto. Niektóre modele są tam nawet o kilkadziesiąt procent tańsze niż w Polsce.
Polscy dealerzy i oficjalni importerzy narzekają na fatalne wyniki sprzedaży nowych aut i twierdzą, że liczne promocje i rabaty powoli wykańczają ich finansowo, straszą, że jeżeli taka sytuacja utrzyma się przez kolejny rok, to czeka nas fala bankructw salonów samochodowych.
Okazuje się jednak, że ceny nowych aut wcale nie są u nas tak atrakcyjne, jak twierdzą sami importerzy i dealerzy. W wielu krajach Unii Europejskiej cztery kółka można kupić w salonie znacznie taniej niż u nas. W przypadku ma- łych, najtańszych aut różnice w cenach są zazwyczaj niewielkie i sprowadzanie ich z zagranicy nie ma sensu. Jeżeli jednak ktoś myśli o nieco droższym samochodzie, powinien poważnie rozważyć zakupy w Niemczech, Luksemburgu albo w którymś z krajów nadbałtyckich - Litwie, Łotwie lub Estonii. Na takich dobrze przemyślanych i sprawnie przeprowadzonych zakupach można zaoszczędzić nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Najtańsze BMW 318i w polskim salonie kosztuje 112 tys. złotych. Wystarczy jednak udać się do najbliższego salonu monachijskiej marki za zachodnią granicą, by taki sam, ale nieco lepiej wyposażony egzemplarz kupić za 26,6 tys. euro, czyli o ok. 8 tys. złotych taniej. Kto chce zaoszczędzić jeszcze więcej, powinien wybrać się do Luksemburga, gdzie 318i kosztuje tylko 96 tys. złotych, albo na Litwę. W salonie wWilnie (ok. 500 km od Warszawy) ten model "beemki" kosztuje niecałe 100 tys. złotych.
W przypadku droższych, superluksusowych limuzyn różnice w cenach są jeszcze większe. Wystarczy powiedzieć, że 450- -konne Audi S8 kosztuje nad Wisłą trudno wyobrażalne 492 tys. zł, podczas gdy w Luksemburgu "zaledwie" 363 tys. zł. W tym wypadku różnica jest wręcz horrendalna i wynosi 129 tys. złotych, za które można by kupić bardzo dobry samochód z segmentu premium, np. wspomniane BMW serii 3 lub Audi A4. Skąd takie gigantyczne różnice w cenach? - Zachodni rynek jest bardzo wymagający, jeżeli chodzi o samochody luksusowe. W segmencie premium panuje ogromna konkurencja, więc producenci walczą o klientów nie tylko jakością i prestiżem, ale także ceną - tłumaczy Jürgen Pieper, analityk europejskiego rynku motoryzacyjnego z banku Metzlera. Niestety, przeciętny Polak nie ma góry pieniędzy, którą może przeznaczyć na zakup luksusowego auta. Klienci odwiedzający polskie salony zazwyczaj wybierają znacznie tańsze, popularne kompakty. Ale i oni znajdą za granicą coś dla siebie, choć będą musieli poświęcić więcej czasu na poszukiwanie okazji. W takim wypadku najlepiej na parę dni wyjechać na Zachód i odwiedzić jak najwięcej salonów sprzedających interesujący nas model. Może się okazać, że egzemplarz u dealera w centrum Berlina będzie nawet o kilkadziesiąt procent droższy niż taki sam sprzedawany w salonie na obrzeżach miasta. U naszych zachodnich sąsiadów panuje bowiem zwyczaj, że każdy sprzedawca do oficjalnego rabatu serwowanego przez producenta może "dodać" własną promocję. Do tego często można trafić na tzw. egzemplarze wystawowe, które stały w salonie jako ekspozycja, ale nigdy nie jeździły po drogach publicznych. W Niemczech takie auta znajdziemy bez trudu, a ich ceny bywają bardzo atrakcyjne. Jeden z salonów w stolicy Niemiec sprzedawał w ten sposób Volkswagena New Beetle'a 1.4 za niecałe 13 tys. euro, czyli o blisko 20 tys. złotych taniej niż w jakimkolwiek salonie w Polsce. Na podobną okazję natknęliśmy się w salonie Alfy Romeo w Stuttgarcie, gdzie stał model 147 ze 150-konnym silnikiem 1.9 JTD w wersji Distinctive, wyceniony na 18,5 tys. euro. Kupując go tam, zamiast w Polsce, zaoszczędzilibyśmy ok. 15 tys. złotych.