Mały samochód, dużo koni – przepis już prostszy być nie może. Samochód taki, w którym gaz traktuje się zero-jedynkowo, taki, który na krętej drodze zadrwi ze znacznie mocniejszych aut. Oto trzy takie. cooper S – na drodze perfetto W zawodach na ostentacyjny styl nowożytne Mini ustawiło poprzeczkę wysoko i od kilkunastu lat trzyma wysoką formę. Najnowszy model dobrze ukrywa swoje większe wymiary, jest niski, z długim przodem, pionowo ustawioną przednią szybą i szerokim rozstawem kół szczelnie wypełniających błotniki.
Wlot powietrza na pokrywie silnika jest udawany, ale jest, bo dobrze wygląda, wlew paliwa przypomina termos, a centralnie umieszczony podwójny wydech sprawia odpowiednio poważne wrażenie. W swojej kategorii gadżeciarskiej urody Mini nie ma sobie równych, a w nowym w ofercie pomarańczowym kolorze i z czarnymi detalami (obręcze kół, lusterka, dach, pasy na masce) wygląda znakomicie.
W kabinie dzieje się sto pięćdziesiąt rzeczy naraz, a wszystkie walczą o pierwszeństwo. Menu komputera pokładowego jest miejscami jak komiks. Wersji – uwaga, będzie językowy potworek – „oświetlenia ambientowego” jest więcej niż można zliczyć, ale jakimś cudem wszystko do siebie pasuje, jest właśnie takie, jakie ma być.
Z istotniejszych dla kierowcy rzeczy – pozycja za kółkiem jest znakomita; siedzi się nisko (najniżej z całej trójki 40 wrzesień 2014 n www.auto-motor-i-sport.pl testowanych aut), fotele są świetnie wyprofilowane, a kierownica ustawiona niemal idealnie pionowo. Do czasu pojawienia się wersji „John Cooper Works” najmocniejszą wersją pozostaje Cooper S, z dwulitrowym silnikiem turbo rozwijającym 192 KM.
Cooper S jest jak pocisk fruwający na czterech Pirelli P Zero.
W zwykłym trybie jazdy silnik okazuje się bardzo dynamiczny, w sportowym bardzo dynamiczny razy dwa, w oszczędnym zaś odpowiednio uśpiony. Wszystko jest zestrojone na ostro – reakcje na gaz są szybkie, hamulce bardzo czułe, a do pełnego skrętu kół wystarczy zaledwie 2 1/4 obrotu kierownicą.
Największe wrażenie robi dynamika przyspieszania – nawet na wyższych biegach Cooper S jest jak pocisk na czterech Pirelli P Zero. Swój podgrzany turbosprężarką maksymalny moment obrotowy jednostka Mini osiąga już od 1250 obr/min (w benzynowym silniku!) i praktycznie nie zdarzają się sytuacje, w których brakowałoby jej osiągów. Świetne wrażenie sprawia też 6-biegowy automat, rozumnie sterowany, doskonale wyczuwający przy jakich obrotach należy zmienić bieg w automatycznym trybie pracy oraz bardzo szybki w trybie ręcznym.
Układ jezdny jest fantastycznie wy ważony, z bardzo dużym zapasem przyczepności i ostrymi reakcjami. Na krętą drogę Mini w tej wersji to jeden z najlepszych samochodów świata – przyklejony do asfaltu, zmieniający kierunek jazdy prawie jak kierowany myślą i wyskakujący z zakrętu na długo zanim nadwozie mogło się wychylić na bok. Pomimo dość sztywno zestrojonego zawieszenia, Mini nie traci języka w gębie nawet na drogach o kiepskiej nawierzchni i nie jest już tak czułe na koleiny jak był poprzedni model. Efekt – oto jeden z najlepszych przednionapędowych samochodów świata.
Clio RS – bardziej lajfstajlowe
Mówiąc wprost – mamy mieszane odczucia, co do wyglądu najnowszego Clio RS. Brutalnie poszerzone nadwozie poprzedniego modelu zwiastowało dramatyzm, mówiło, że oto jest samochód do zawstydzania znacznie mocniejszych i droższych aut. RS był dla Clio tym, czym STI dla Subaru Imprezy.
Nowy model jest natomiast złagodzony do tego stopnia, że wygląda jak zwykłe Clio, tyle że na większych kołach – aż za bardzo niepozornie. W kabinie przede wszystkim nie ma foteli Recaro, które sprawiały, że plecami czułeś, iż siedzisz w czymś wyjątkowym. Fotele są co prawda usportowione, ale to nie to samo – nie żebyśmy kręcili nosem dla samej idei, ale bez Recaro całe wnętrze wygląda bardziej pospolicie, nawet mimo specjalnych dla RS-a akcentów wykończeniowych.