Achim Hartmann
Twarda sztuka
Układ kierowniczy BMW bardziej ceni sobie bezpośrednie działanie, niż dostarczanie kierowcy informacji o przyczepności kół; nawet niewielkie ruchy kierownicą powodują duże skutki. Obracać nią trzeba z wyczuciem, a gdy to konieczne – korygować tak delikatnie, jak tylko się da. A najwięcej z BMW wyciśnie się przy dużych prędkościach w zakrętach, kiedy przednie koła są blisko granicy przyczepności; w innym wypadku linia przejazdu może się zamienić w zygzak.
Niektórzy kierowcy zorientują się, że tak właśnie zachowują się sportowe auta. Inną cechą takich samochodów są krótkie, urywane ruchy nadwozia na nierównej drodze wywoływane przez bardzo szybką pracę sztywno zestrojonego zawieszenia.
Wyjeżdżamy na zwykłą drogę, czyli tam, gdzie nowoczesne mocne auta mają dawać kierowcom najwięcej uciechy. Tu okazuje się, że M5 to naprawdę twarda sztuka. Człowiek czuje się w nim jak na otwartym morzu – w górę i w dół, koła przedniej osi raz są mocno odciążone, za chwilę aż za mocno dociśnięte, stale potrzebne są korekty kierownicą. Jazda M5 zmusza kierowcę do uwagi i pracy – i w tym właśnie tkwi jej urok.
Można na to spojrzeć i tak, że BMW poddaje się nierównościom nawierzchni, przenosi drgania na karoserię, obciążenie kół zmienia się nieprzewidywalnie, a auto w takich warunkach nie porusza się już jak po szynach. Ale niech będzie, przyznajemy, ta droga była wyjątkowo wyboista.
Przejeżdżamy ją teraz w Mercedesie-AMG, dziwiąc się, że wyboje gdzieś zniknęły. E 63 S wyrównuje je gładko, połyka i trawi w elementach tłumiących zawieszenia. Auto utrzymuje się dokładnie na obranym torze, wczepia w asfalt, łagodnie wychyla tył nadwozia, zacieśniając przy tym skręt, samo odpowiednio ustawia się w zakręt. I tak raz za razem. Na dodatek zapewnia kierowcy poczucie, że to on sam, a nie ono tak świetnie daje sobie radę.
AMG samo zdaje się panować nad poślizgiem kół, ale nie odbiera kierowcy tego dreszczyku emocji związanego z jazdą na krawędzi. Jego układ kierowniczy informuje o tym, co rzeczywiście jest ważne dla przyczepności kół, nie pomija żadnych istotnych drobiazgów, ale też nie przesadza. Na E 63 S można się zdać całkowicie, mknąć nim choćby po najwęższych drogach, mając poczucie totalnej kontroli.
Tu cofniemy się o krok, by uporządkować wrażenia. M5 wydawało się początkowo bardziej sportowe niż E 63 S, ale tak naprawdę sportowy jest chyba jednak Mercedes. Jeśli cofniemy się o dwa kroki, do samych podstaw, to zdziwimy się, że te dwutonowe luksusowe limuzyny tak łatwo dają się prowadzić, prawie jak auta sportowe. Obydwie rwą do przodu jak sprinter na sto metrów i rozpędzają się do 100 km/h w ciągu 3,3 s (BMW) i 3,2 s (AMG) – to czasy uzyskiwane przez sportowe auta z krwi i kości.
Kierowca z miejsca daje się porwać brutalnej sile, która każe M-piątce i E 63 S pędzić przed siebie bez opamiętania po prostej i po krętych drogach. I w tej euforii zaczyna mieć wygórowane oczekiwania, co do zwinności tych aut – to dlatego, że spełniają prawie każde żądanie, gdy chodzi o prędkość na prostej i w zakrętach. Pod tym względem atrakcyjniejszy niż BMW wydaje się Mercedes-AMG. Trzeba w nim mocno uważać, żeby nie dać się ponieść myślom w stylu: „Na pewno da radę jeszcze szybciej”. Bo w końcu przychodzi moment, w którym należy dać sobie spokój.
A to dlatego, że jak się ma do dyspozycji 750 Nm (M5) i 850 Nm (E 63 S), nigdy nie brakuje „poweru” i zawsze chce się pojechać jeszcze szybciej. Nawet wtedy, gdy taka szybka jazda zamienia się w cholernie szybką. Zastanawiamy się, do czego właściwie ma prowadzić moda na aż tak mocne silniki w zwykłych autach? (W sportowych zresztą też). Kiedy ten nadmiar okaże się wystarczający? Czy fascynację takim samochodem kupujący zaczną kiedyś mierzyć inaczej niż tylko mocą silnika? I jeszcze – kiedy postawione na początku pytanie o prędkość tego typu aut zacznie dotyczyć zakrętów?