Francuskie auta zawsze mają w sobie dozę oryginalności. Czasem jest jej więcej, czasem mniej, ale zawsze jest w nich coś, co sprawia, że po zajęciu miejsca za kierownicą – nawet gdyby zasłonić na niej logo marki – bez trudu odgadujesz, że to auto nie powstało w Niemczech, czy Włoszech. Czy to, że nie buduje się ich głównie w myśl zasady „ordnung muss sein” pomaga czy przeszkadza, sprawdzamy na przykładzie trzech maluchów – dobrze znanego, niedawno odświeżonego Citroëna C3 oraz jego młodszych konkurentów, czyli Peugeota 208 i Renault Clio. Wszystkie zgodnie z obecną modą są napędzane niewielkimi trzycylindrowymi silnikami benzynowymi i kosztują niewiele powyżej 50 tysięcy złotych.
Citroën – creative technology
„Wyobraźnia, inwencja i nowe podejście do samochodów” – to obietnica, jaką niesie hasło promujące młodszą z marek koncernu PSA. W wypadku Citroëna C3 inwencja przejawia się w najwyższym (ponad 6 cm wyższym niż u konkurentów), mocno przeszklonym nadwoziu o zaokrąglonej linii dachu, który płynnie przechodzi w pierwszy i ostatni słupek. Dzięki takiej sylwetce auta siedzący w środku ma najlepszą widoczność, a sięgająca za głowę kierowcy przednia szyba Zenith potęguje wrażenie prowadzenia auta-szklarni. Jeśli dodamy do tego duży zakres regulacji wysokości fotela kierowcy, okaże się, że C3 zapewnia tak dobrą widoczność, iż nawet na ciasnych parkingach i bez pomocy czujników manewrowanie nie nastręczy żadnych trudności.
Spośród testowanej trójki Citroën ma chyba najbardziej klasycznie urządzone wnętrze. Za kierownicą – analogowe zegary, na środku kokpitu niewielki, dwuwierszowy i na dzisiejsze czasy trochę archaiczny wyświetlacz, pod nim pokrętła od klimatyzacji i nisko umieszczone radio z CD. Wspominamy o tym ostatnim, bo płyt CD w Clio nie posłuchasz wcale, a w „208” tylko za ekstra do płatą (400 zł).
Deskę rozdzielczą wykończono czarnym, lakierowanym plastikiem, dzięki któremu prezentuje się ona elegancko, ale nie jest specjalnie przyjazna w codziennym użytkowaniu – lakier jest podatny na zarysowania i doskonale widać na nim kurz i ślady palców. To niestety przypadłość całej trójki, bo „czerń fortepianowa” trafiła też do „208” i Clio, ale w C3 jest jej najwięcej. Cały kokpit znajduje się dość wysoko, a jego dolna część jest wyraźnie cofnięta, co zapewnia dużo wolnej przestrzeni dla nóg kierowcy i siedzącego obok pasażera.
Clio najlepiej przyspiesza do setki i ma najoszczędniejszy silnik.
Niestety, dla żadnego z nich nie przygotowano miejsca, w które mógłby odstawić kubek z kawą – jedyne znajduje się na końcu tunelu środkowego, między, a właściwie za, przednimi fotelami. Same fotele są całkiem wygodne, zapewniają przeciętne trzymanie boczne, ale w miejskim aucie nie to jest priorytetem. Ważne, że można na nich usiąść wysoko i nie zmęczą przesadnie kręgosłupa nawet w dłuższej trasie.
Na tę natomiast jednostka napędowa małego Citroëna jest średnio przygotowana. Trzycylindrowy silnik o pojemności 1,2 litra na autostradzie robi sporo hałasu i by zapewnić sensowną dynamikę, trzeba aktywnie wachlować dźwignią zmiany biegów – redukcja do trzeciego biegu przy wyprzedzaniu to normalka. W testach dynamicznych C3 osiągnęło najgorsze wyniki, choć trzeba dodać, że konkurenci byli lepsi tylko odrobinę. I odrobinę oszczędniejsi – m.in. najwyższe nadwozie oznacza zużycie paliwa wyższe o dziesiąte części litra na 100 km. Jeśli lubisz jeździć dynamicznie, spodziewaj się zużycia w trasie powyżej 7 l/100 km.
Citroën sprawiał wrażenie najbardziej podatnego na boczny wiatr i najchętniej przechylał się w zakrętach – to kolejne konsekwencje wyższego nadwozia. Ale wszystko w granicach przyzwoitości – cierpiący na chorobę lokomocyjną nie muszą się obawiać przesadnego huśtania. W mieście niezbyt mocny silnik C-trójki okazuje się jej zaletą. Jest mocny na tyle, by zapewniać sensowną dynamikę podczas ruszania ze świateł, a pali niewiele – wynik w granicach 6 l/100 km w zatłoczonym mieście, przy odrobinie wprawy, jest całkiem realny.