Alfa Romeo Brera sprawia wrażenie sportowego coupé, ocierającego się o ekskluzywny klub pojazdów tylko dla wybranych. Owszem, można jej zarzucić, że przód ma niemal identyczny ze "159" i że jej sylwetka jest przyciężka, nieproporcjonalnie szeroka, i że auto wygląda jakby słoń na chwilę przysiadł na jego dachu. Wystarczy jednak rzut oka na tył Brery, by ulec zauroczeniu. Śmiało można rzec, że to jeden z najładniejszych "zadków" w świecie motoryzacji.
GT przy niej to ubogi krewny, który choćby nie wiadomo jak się starał, nie przyćmi uroku Brery. Co innego, gdy w pobliżu nie ma tej ostatniej - wtedy okazuje się, że kierowca jest atakowany spojrzeniami zewsząd, a wysiadając z auta zawsze zatrzyma się na chwilę, by jeszcze trochę nacieszyć oko. Problem leży jednak w tym, że w przypadku Brery ta chwila trwa zdecydowanie dłużej.
Za emocje w obydwu autach, w równym stopniu co za wygląd, odpowiedzialne są silniki. Między przednimi kołami Brery i GT dwoją się i troją 3,2-litrowe benzynowe jednostki napędowe. Łącznie mamy do czynienia z mocą 500 koni mechanicznych i 12 cylindrami. Mocą podaną na dwa zupełnie różne sposoby. W obu za napełnianie i opróżnianie cylindrów, rozwartych pod tym samym kątem (60 stopni), odpowiadają 24 zawory. Z zupełnie innej bajki są za to układy wtryskowe. Brera stawia na nowoczesne rozwiązanie w postaci wtrysku bezpośredniego, a Alfa GT przeciwstawia jej tradycję, mającą swoje potwierdzenie już w samym wyglądzie silnika, który nie został poddany żadnej operacji plastycznej, polegającej np. na przykryciu go plastikowymi osłonami. Po otwarciu maski, od razu zatrzymamy wzrok na pięknych, lśniących kolektorach dolotowych, których nie ujrzymy raczej w żadnym innym współcześnie produkowanym samochodzie. A na pewno nie w Brerze, której silnik powstał we współpracy z General Motors.