Kiedyś w mniejszych kopalniach (głównie węgla) pracowało mniej ludzi. Dziś w dobie elektroniki ważniejsza od węgla jest miedź. Kopalnie zaś przybierają monstrualne rozmiary. Jedna z największych znajduje się w Polsce i należy do KGHM. To podziemne miasto rozciąga się na obszarze wielkości Wrocławia (!) i ma podobną ilość ulic. Jest w nim tylko jedna linia kolejowa (metro?), więc tysiące górników potrzebują normalnej komunikacji miejskiej. Miasto jest bardzo parterowe (średnia wysokość to zaledwie 1,8 metra), a ulice są koszmarnie dziurawe. (Żywa skała.) Więc autobusy nie wchodzą w rachubę. Raczej terenowe mikrobusy. Zamówienie na takie pojazdy to prestiż, sława i pieniądze. Chętnych nie brakowało. Próbowali i polegli. Szkielety "śmiałków" do dziś straszą w nieczynnych chodnikach. Stąd się nie wraca. Tym bardziej że dla wydziału komunikacji to nie auta, ale trochę eunuchy, pozbawione prawa do dowodu rejestracyjnego i przeniesione do dziwnej kategorii - SWT (samojezdny wóz transportowy). Bez homologacji i testów zderzeniowych. Do windy się nie mieszczą, więc jej szybem spuszczane są, obrócone pionowo, na "sznurku", jak dusza do piekła. Bo tu jest piekło - dosłownie, bo temperatura i żrące wyziewy, i w przenośni, bo do środka Ziemi blisko. Aluminium i stal nie dają rady. Na polu tej podziemnej bitwy został tylko Land Rover. Konkretnie Defender 2.5 TDI. Ale to nie silnik czy osiągi są sekretem tego dziwnego auta. Tematem jest masowe znikanie podstawowych podzespołów, ze skrzyniami biegów włącznie. W ciemnościach kopalni grasuje nieuchwytny złodziej. To korozja. Kopalnia miedzi jest równocześnie... kopalnią soli! Wysoka temperatura i wilgotność tworzą tu jeden wielki inhalator. Na przodkach, w rejonie prac bezpośrednich, dochodzi jeszcze potworne zapylenie. Człowiek wytrzyma wszystko. (Do czasu.) Samochody padają jak muchy.
Pracują tu dziwne Land Rovery. Produkcji... polskiej! Anglikom przedsięwzięcie wydawało się nierealne. Próby z oryginalnym modelem wypadały negatywnie. Mechanicznie było nieźle, ale po paru miesiącach wyglądały jak skóra i kości, traciły połowę na wadze i rozpadały się w oczach. Trzeba było stworzyć od zera auto nierozpuszczalne. A to nie takie łatwe. Defender od urodzenia jest metalowy. A w tej kopalni, w podziemnym piekle, jadowita atmosfera z metalem kontaktu mieć nie może. Wszędzie gdzie się da - nadwozie, podłoga, błotniki - należy metal w ogóle wyeliminować. Konstruując zupełnie nowe części z tworzyw sztucznych lub... drewna. Tam gdzie się nie da - np. rama, silnik, skrzynia - zaaplikować podzespołom kąpiele w równie piekielnych plastikowych miksturach, by pokryć metal powłoką ochronną. Nie jest ona idealna i np. skrzynia biegów z dnia na dzień jest coraz... lżejsza. (Wymienia się obudowy.) Żrące błotko próbuje górnikom rekompensować te straty - przykleja się do auta, kilkaset kilogramów dziennie! I trzeba to spłukać. Nie myje się tylko aut pracujących wyłącznie w soli - skorupa solna na podwoziu zamienia się w "beton" i dalszej wilgoci nie dopuszcza.
Komentarze
auto motor i sport, 2008-12-03 10:33:14
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?