Dobrze mieć w zespole gwiazdę. Takiego kalibru jak SLS, czy zbliżający się do swojego jesiennego debiutu jego mniejszy następca. Raz, że te auta to superliga, a dwa, że prasowe laurki są dla nich w zasadzie gwarantowane. Tymczasem większość sprzedażowej roboty wykonuje armia takich modeli jak Klasa C. Wprowadzona w 1992 roku jako następca znakomitej „190”, dziś, cztery pokolenia później, Klasa C jest największym bestsellerem Mercedesa. Nie ma chyba rynku na jakim nie byłaby oferowana, i pomimo dużego sukcesu modeli A/CLA/GLA, to właśnie Klasa C jest podstawowym biletem do świata limuzyn Mercedesa.
Stylizacja – kabina po nowemu
Powiedzieć, że tradycyjnie dla Mercedesa stylizacja nadwozia Klasy C mocno nawiązuje do flagowej Klasy S, to tak jak powiedzieć, że rano wstaje słońce. W najnowszym wydaniu Klasa C jest niemal idealnie pomniejszoną „eską”. Chociaż jest o 8 cm dłuższa od poprzedniego modelu, sprawia wrażenie bardzo zwartej, a duży rozstaw osi i wyjątkowo długa pokrywa silnika znakomicie poprawiają proporcje nadwozia.
Jeśli jednak pod względem stylizacji nadwozia ewolucja Klasy C jest dość typowa, to znacznie większa niespodzianka dotyczy kabiny, która zalicza skok od razu o dwie generacje. Można opowiadać, jak to deska rozdzielcza ma elementy znane z modeli A i CLA, (które z kolei nawiązują do SLS-a), jak to jest wyjątkowo minimalistyczna i tak dalej, dla nas jednak wygląda klasycznie – w najlepszym wydaniu. Pod względem jakości wykonania, zestawienia tworzyw oraz ich klasy, spasowania elementów wnętrza – kabina małego Mercedesa w tej chwili jest prawdopodobnie najlepsza w klasie. Doskonałe są wykończenie wylotów układu nawiewu oraz ozdobne listwy ze szczotkowanego aluminium – te drugie to element stylizacyjnego pakietu AMG za jedyne 6400 zł. Przestrzeń w kabinie zwiększyła się przede wszystkim z tyłu, czyli tam gdzie to najbardziej potrzebne, a na deser jest 480-litrowy bagażnik.
Turbodiesel plus automat – na 5+
Testowy egzemplarz miał najpopularniejszą spośród jednostek napędowych Klasy C, czyli 2,2-litrowego turbodiesla, połączonego z siedmiobiegowym automatem. W tym wydaniu silnik rozwija moc 170 KM, jednak bardziej smakowity jest maksymalny moment obrotowy 400 Nm dostępny już od zaledwie 1400 obr/min.
Z zewnątrz ewolucja, w kabinie rewolucja – skok od razu o dwie generacje.
Pokładowa elektronika oferuje szereg ustawień układu napędowego oraz jezdnego, od zwyczajnych, przez sportowe, aż po sportowe z plusem, jednak o ile w wypadku zawieszenia zabawa w usztywnianie daje dobre efekty, o tyle kombinacja silnik/ skrzynia biegów zdecydowanie najlepiej spisuje się pozostawiona w „defaultowym” fabrycznym trybie pracy. Turbodiesel pracuje wtedy miękko, cicho, i używa dokładnie takich obrotów jakie są w danej chwili potrzebne, na wyższe wchodząc tylko na wyraźne polecenie kierowcy. Reakcje na gaz są miękkie, ale jednoznaczne, a w razie użycia kickdownu automat szybko redukuje nawet o kilka biegów.
Ekonomia – 10 na 10
Dynamika i ekonomia okazują się identyczne jak w testowanym dwa lata temu BMW 320d, czyli ex aequo najlepsze w klasie. Dla porządku – sprint do setki Mercedes C 220 Bluetec załatwia w 7,6 sekundy, natomiast średnie zużycie paliwa podczas całego testu wyniosło 6,7 l/100 km. Dla oszczędnych jest tryb jazdy „eco”, w którym układ napędowy staje się mułowaty tak, że niemal odechciewa się jechać – czyli dokładnie tak, jak powinno być. Eko-tryb pozwala jednocześnie uzyskać dość spektakularne wyniki zużycia paliwa. Jak widać na załączonym obok obrazku, w trasie może to być nawet 3,7 l/100 km; owszem, wymaga to dość nużąco oszczędnej jazdy, z bardzo łagodnym przyspieszaniem, jednak jak na taki wynik spalania w samochodzie tej wielkości – średnia prędkość 68 km/h nie jest wcale niska.