Zawsze chciałem pojeździć Mikrusem. Bo ładny, zgrabny, powabny. Ładniejszy od innych kurdupli ze Smartem na czele. Ten, do którego wsiadam jest z roku 1959. Należy do wrocławskiego kolekcjonera Krzysztofa Sachsa.
Drzwi otwierają się bajecznie szeroko, ale „w drugą stronę”. Nie wsiada się łatwo, bo odległość między fotelem, a przednim słupkiem uwzględnia buty do nr 40. Dzisiaj nam stopa urosła... Może po łyżce do butów byłoby łatwiej. W środku już lepiej – fotele przednie, a to mikrosamochód, znośnie duże i wygodne. Po stronie pasażera jakoś dziwnie – nie ma ukośnej podłogi, gdzie w każdym aucie opiera się stopy, ale jest... nic. Wielkie nic, bo nie ma przegrody między kabiną, a umieszczonym (jak w Maluchu) z przodu bagażnikiem. Pustka sięgająca reflektorów i tablicy rejestracyjnej. I tędy, przez kabinę, wkłada się bagaż. Ale przy nagłym hamowaniu lub stłuczce tam wpada pasażer. Kuriozalne rozwiązanie.
Niechęć przyjaciół ze Związku Radzieckiego ukatrupiła Mikrusa.
Kierowca „wpada mniej”, bo opiera się o kierownicę (jednoramienną, bo ciężar) i pedały. A pedały o bagaż. Pasy przecież nie były znane. Ale jest uzasadnienie tego szaleństwa. W biednym kraju ten niewiele większy od lodówki samochód miał być autem rodzinnym „z możliwością wygodnego spania”. Więc fotele rozkładają się bajecznie płasko (jak w żadnym dzisiejszym aucie), ale na długość do wzrostu człowieka brakuje prawie metr. Więc śpi się częściowo w bagażniku. Genialne.
Mikrus podobnie jak Porsche kwalifikowany był oficjalnie jako 2+2-miejscowy. Faktycznie tylna ławeczka jest niewielka, dwoje dzieci da się tam upchać (samochód rodzinny!) lub trzecią osobę dorosłą siedzącą „na poprzek”. Genialne.
W kabinie bieda. Na desce rozdzielczej tylko malutki szybkościomierz i jeszcze mniejsze 5 pstryczków – światła, zmiana długie-krótkie, migacz, wycieraczka, oświetlenie wnętrza. Brak wskaźnika poziomu paliwa! Samochody nie są dla idiotów i właściciel ma wiedzieć kiedy tankował i ile przejechał. (Ludzie sami obok zbiornika paliwa montowali różne szklane rurki wskaźnikowe.)
Zbiornik paliwa z tyłu w komorze silnikowej. Bez pompy paliwa, bo kosztuje i się psuje. Zbiornik wyżej niż gaźnik. I samo leci. Silnik też z tyłu. Mały, śmieszny, dwucylindrowy. Dwusuw, a więc w silniku żadnej wymiany oleju, żadnej wymiany filtrów. Filtr powietrza „jeden na zawsze”, metalowy mokry (ekologiczny), a nie jak dziś plastikowo-papierowy trafiający co pół roku na śmietnik. Silnik chłodzony powietrzem, bo chłodnica się psuje, dużo waży i kosztuje. Żadnych pomp. Żadnych pasków klinowych. Szlachetna prostota.