Znane z „Kingsajzu” powiedzenie „małe jest piękne” zamieniamy na użytek tego testu na „niedrogie jest dobre”. Jest coś takiego w niedrogich autach, co – przy całej ich prostocie i niższym poziomie dopracowania – ma siłę przyciągania. Na swoim końcu cenowej skali są one tym samym, czym Porsche 911 Turbo S na swoim – po prostu okazują się w przeliczeniu na pieniądze najlepsze. Kto wie, czy przypadkiem stworzenie Turbo S, kosztującego milion złotych, nie jest tak samo trudne jak skonstruowanie Peugeota 301 za niecałe 40 tysięcy.
Hyundai i10 – małe jest dobre
Najnowszy model Hyundaia to inna odmiana znanej od kilku lat Kii Picanto – dopracowanej i pod każdym względem konkurencyjnej w towarzystwie Skody Citigo i Fiata Pandy. Aż dziwne, że i10 nie trafił na rynek wcześniej.
Nie mieliśmy pod ręką Kii, ale na naszego nosa i10 jest od Picanto o włos lepszy. Wydaje się, że decydująca jest tu ciut lepsza jakość wykonania. Natomiast pod każdym praktycznym względem i10 jest taki jak trzeba – ma przestronną kabinę, łatwo wsiada się do środka, obsługa nie nastręcza trudności, auto jest przyjemnie poręczne i wystarczająco dynamiczne w mieście, a na deser mieści 252 litry zakupów. Po złożeniu oparcia kanapy bagażnik ma pojemność metra sześciennego. W ofercie są dwa silniki – trzycylindrowy 1.0 o mocy 66 KM oraz mający jeden cylinder ekstra, 87-konny 1.25. Z zasady w wypadku małych, niedrogich aut wybralibyśmy mniejszą jednostkę, pomimo niedużej różnicy w cenie – tylko 2 tys. zł. Oferta obejmuje też wersję 1.0 z instalacją LPG, do której jednak trzeba dopłacić aż 5 tys. zł.
Mały Hyundai ląduje u nas w trudnym momencie, bo maluchy za 30 tys. zł nie sprzedają się bynajmniej jak świeże bułki. Muszą rywalizować z pięcioletnimi Golfami i siedmioletnimi Passatami i najczęściej tę rywalizację przegrywają. W porównaniu z większymi „używańcami” Hyundai ma jednak dwie drobne zalety – oferuje święty spokój w postaci pięcioletniej gwarancji, a do tego wyraźnie niższe koszty utrzymania.
Niektórym można wytykać anonimowe i szare wnętrza, ale na co dzień są to wyjątkowo bezstresowe auta.
Skoda Fabia – stare daje radę
O Skodzie Fabii napisaliśmy już chyba wszystko. Jest na rynku już od siedmiu lat (i wciąż świetnie się sprzedaje), stąd w ostatnich czasach rzadziej trafiała na nasze strony, ale kiedyś niemal seryjnie wygrywała testy, w tym wielki test porównawczy niemal wszystkich samochodów swojej klasy. Fabia to najlepszy przykład na to, że dobre długo pozostaje konkurencyjne.
Pomimo iż z pojawieniem się niemal każdego nowego modelu poprzeczka wśród maluchów wędruje coraz wyżej, Skoda potrafi się obronić. Można jej wytykać anonimowe i szare wnętrze oraz brak cech, które byłyby wyjątkowe w gronie konkurentów, a z punktu widzenia kierowcy zdecydowanie zbyt wysoko zamontowany fotel, jednak w codziennym użytkowaniu Fabia zawsze okazuje się jednym z najbardziej bezstresowych aut na rynku. W ofercie jest aż osiem (!) silników. Inaczej niż w wypadku Hyundaia i10, mocno zastanawialibyśmy się jednak nad pominięciem najmniejszego, trzycylindrowego 1.2 HTP ze względu na jego niezbyt dokładnie zbadaną niezawodność. Obok nowocześniejszych, turbodoładowanych jednostek 1.2 TSI, w ofercie Skody uchował się natomiast wolnossący silnik 1.4 16V – nasz zdecydowany faworyt, za którego trzeba jednak wyłożyć 40 tys. zł.
Peugeot 301 – prawie kompakt
Najmniejszy sedan Peugeota to samochód w duchu Dacii – auto na „tanie” rynki. Z kabiną niewiele mniejszą niż u większych o klasę kompaktów i z ponad 500-litrowym bagażnikiem, Peugeot to klasyczny przedstawiciel gatunku „kawał samochodu za nieduże pieniądze”. Owszem, w obejściu z 301 widać, słychać i czuć jego niewysoką cenę – począwszy od wyglądu wnętrza, przez materiały wykończeniowe, docierające do kabiny odgłosy, aż po radioodtwarzacz jak z ubiegłego stulecia. Peugeot swoją plastikową kierownicą przypomina też, że nie samą skórą człowiek żyje.
Na co dzień jest ultrapraktyczny i wygodniejszy niż sugeruje to jego cena, natomiast na drodze sprawia wrażenie jakby zawieszono go o kilka centymetrów za wysoko. Ruchy nadwozia są wyraźne, a podsterowność chwilami nawet monumentalna, jednak po pomnożeniu tego przez wielkość kabiny i poziom komfortu okazuje się, że jak na swoją cenę 301 jest więcej niż niezły.
Lista silników jest krótka, z benzynowymi jednostkami 1.2 (72 KM) i 1.6 (115) KM oraz turbodieslem 1.6 HDI w wersji 91 KM. Cennik startuje od 41 tys. zł (promocyjny – nawet od 39 tys. zł) za golutką wersję Access, i o ile radzilibyśmy raczej zerkać w kierunku drugiego w kolejności poziomu wyposażenia Active (z radioodtwarzaczem, klimatyzacją i paroma innymi dodatkami), to jednocześnie warto spróbować stargować cenę z oficjalnych 47 tys. zł.
Natomiast co do silnika, to stawialibyśmy na 1.6 z instalacją LPG – gdyby nie cena, która (nawet uwzględniając promocję) wynosi 51 tys. zł, więc jest spora. Dlatego najlepszym wyborem pozostaje podstawowy 1.2. Szybki nie będzie, ale załadowanego pięcioma osobami Peugeota napędzi na tyle dynamicznie, na ile trzeba, co sprawdziliśmy na własnej skórze.