Żaba na zdjęciu jest jak żywa, tyle że wygląda jakby tylne nogi ktoś jej zamienił z przednimi. Przerośnięte i prze-umięśnione łapy z przodu w kontraście z chudymi, niemal w zaniku, tylnymi nóżkami wyglądają jak pomyłka natury. Podpis pod zdjęciem brzmi: „To właśnie dlatego nie robimy aut przednionapędowych”. Sugestywne? Jak mało co. Ta reklama jednej z firm wykorzystuje znany nauce fakt, iż napęd tylny został stworzony przez przyrodę, wszystkie inne jego rodzaje zaś – tylko przez człowieka. No to o przyrodzie.
Camaro - prawie nie po amerykańsku
A samochodowej naturze zawsze sprzyjał amerykański klimat. Camaro ma jedno z najbardziej niesamowitych opakowań – zaparkowany pod kasynem w Monte Carlo wśród kilka razy droższych Ferrari i Bentleyów wyglądałby jak równy wśród równych. Jego 6,2-litrowy silnik V8 w parze z automatem rozwija 405 KM, natomiast w połączeniu ze skrzynią „ręczną” – 432 KM.
Pod względem konstrukcyjnym „ósemka” Chevroleta jest dość prosta. ma za to po swojej stronie fundamentalny argument, któremu na imię pojemność skokowa. Aktualnie jest to daleko najtańsze V8 i 400 KM na rynku. Jeszcze lepiej, że Camaro ma świetny układ jezdny – znacznie bardziej sportowo zestrojony niż można się po tak wielkim aucie spodziewać. Cierpi na tym komfort, ale nie ma to większego znaczenia. V-ósemka, jeszcze zanim przekroczy 1500 obr/min, wytwarza moment obrotowy ponad 400 Nm, co oznacza mniej więcej tyle, że Chevrolet mógłby nawet na półgazie przepychać kamienice.
Camaro ma wspaniały, wielki i prosty silnik V8. Moc jest z nim
Za kółkiem siedzi się nisko, a wysoka deska rozdzielcza sprawia wrażenie jakbyś siedział niemal pod nią. Niskie szyby, daleko z przodu znajdująca się krawędź dachu plus kilka detali w stylu retro – ten samochód ma tzw. klimat. Blisko pięciometrowej długości i szerokie na ponad 1,9 metra nadwozie jest ogromne i wymaga od kierowcy chwili na oswojenie. Potem coupé Chevroleta okazuje się zaskakująco zwinne – nawet ciasne zakręty, w których teoretycznie powinno się potykać, pokonuje jednym ruchem. Natomiast tam, gdzie może rozwinąć skrzydła, Chevrolet okazuje się świetnie wyważony, stabilny i przyczepny. „Ciężar” pokonywania zakrętów świetnie wędruje z koła na koło, właściwości trakcyjne są znakomite, hamulce – doskonałe. Prawie aż nie po amerykańsku...
Hyundai - szybszy niż się wydaje
Z charakteru bardziej amerykański niż Chevrolet jest natomiast... Hyundai. Duży, spokojny i zrelaksowany Genesis, w wersji z silnikiem 3.8 V6 jest oferowany wyłącznie w topowej wersji wyposażenia (Executive) – i podobnie jak w wypadku Camaro z jego V8, 3,8-litrowy V6 Genesisa to najtańszy tego typu silnik na rynku.
Na drodze Genesis jest bardziej jak limuzyna niż coupé. Spokój, porządny poziom komfortu, nie za ostre prowadzenie, niezbyt sztywno zestrojone zawieszenie i cichy pomruk silnika. Hyundai to klasyczne usportowione coupé, takie w duchu gran turismo. W zakrętach Genesis nie popisuje się gimnastyką, ważniejsze są dla niego płynność i stabilność. Spokojną jazdę nagradza ultrapłynnym prowadzeniem, dobrym poziomem przyczepności, łagodnymi reakcjami na ruchy kierownicą i niezłym komfortem resorowania. Jakby krawat zdjął, ale przez cały czas miał na sobie marynarkę.
Natomiast poganiany zaczyna się zachowywać, jakby marynarka krępowała mu ruchy – w zakrętach wolniej przenosi obciążenie kół z jednej strony na drugą, równowagę łapie ociężale i gdyby mógł, po którymś z kolei ostrzejszym wejściu w zakręt zapytałby pewnie, po co ten pośpiech. Pod tą „miękką” powierzchownością kryje się jednak kawał świetnych osiągów. Po wciśnięciu głośnego pedału do podłogi okazuje się, że ni stąd, ni zowąd przyspieszenie do setki zamyka się w czasie poniżej 6 s – a to już bardzo „konkretny” wynik.