Dźwięk przypominający wycie syreny obwieszcza początek odliczania minut, jakie pozostały do rozpoczęcia przedstawienia. Dokładnie – czterech minut, w ciągu których Mercedes SLR Stirling Moss bierze rozbieg, przejeżdża 12,5-kilometrowy tor w Nardo, by wreszcie pokazać co potrafi. Teraz tnie powietrze w ognistym pędzie przed trybunami pełnymi zachwyconych widzów. Wycie syreny zmienia się w ogłuszający grzmot 5,4-litrowego silnika V8 ze sprężarką. Rozpętuje się akustyczne piekło, twarze widzów promienieją ze szczęścia. Gdy srebrny pocisk pędzi z prędkością ponad 330 km/h, z boku z rur wydechowych bucha niebieski płomień – stale, równo i wyraźnie, jak z potężnej spawarki.
To nie jest miła chwila dla kierowcy – gdy w boksach mechanicy próbują okiełznać 30-stopniowy upał racząc się zimną colą, ciśnienie powietrza z pełnym impetem uderza w jego twarz. Huragan przetacza się nad nie mającą końca maską Mercedesa z prędkością 330 km/h, tworzy wir wokół maleńkiej przedniej szyby i rozpryskuje się na wizjerze kasku. Tor i anemiczne światło rozjaśniające noc zlewają się w jeden wykrzywiony obraz. Głowa kierowcy uwięziona jak w udarowej wiertarce, wychyla się rytmicznie w przód i w tył. Utrzymanie toru jazdy okazuje się życiowym wyzwaniem, prędkość oszałamia. Tymczasem GPS emocjom się nie poddaje i pokazuje 338 km/h. To o 12 km/h mniej niż podaje producent, ale tu gdzie grzmią najmocniejsze silniki takie drobiazgi nikogo nie obchodzą.
Czaszkę rozsadza jeszcze huk silnika Mercedesa, gdy na start podjeżdża kolejny potwór. Do orgii prędkości przyłącza się jadowicie pomarańczowe Lamborghini SV. SV znaczy Super Veloce, czyli superszybki.
Jakieś pytania? Lambo ma przynajmniej porządną szybę z przodu, za to pozbawiono go wielkich skrzydeł. Mechanicy odkręcili je, żeby auto mogło osiągnąć większą prędkość dzięki zmniejszonemu dociskowi do podłoża. Z 12-cylindrowego silnika dobywa się moc większa o 20 KM niż ta, która była udziałem Mercedesa SLR; Lambo ma 670 KM. I gdy silnik Murcielago przy 8000 obrotów ryczy jak byk podczas swojej ostatniej corridy, ciśnienie powietrza jakby ze zdwojoną mocą chciało zabełtać w głowie krew, wibrującą jeszcze po przejeździe Mercedesa. Włoski sprinter z arogancką łatwością nabiera prędkości, podskakuje z lekka na twardych nierównościach, by potem od niechcenia osiągnąć 340 km/h. To rekord tegorocznej imprezy.
Czas na krótki odpoczynek. Sir Bentley Flying Spur – w wersji Speed – łaskawie podjeżdża na start. Oto brytyjski lord z wnętrzem z drewna korzennego i niemieckim sercem; jego W12 ma moc 610 KM. Przytulne fotele, high-endowy sprzęt stereo, ani się obejrzeliśmy a na liczniku już 300 km/h. A gdzie te wszystkie twarde hopki i tarki, którymi dopiero co nasze pośladki raczył Murcielago? Nie widać, nie czuć – w środku pełny komfort także przy 317 km/h, a na zewnątrz uderzenie powietrza po przejeździe 2,5-tonowego lorda niemal zmiata widzów z bandy przy torze.
Kolejny demon prędkości przypłynął zza Oceanu. Cadillac postawił na starcie nowiutkiego CTS-V. To kanciasty stwór z osłoną chłodnicy w kształcie plastra miodu i minikuperkiem z tyłu, tylko czy z wystarczającą ilością pary pod maską? Wściekły, że ktoś może w to wątpić, 6,2-litrowy V8 ze sprężarką dudni gardłowo. Znawcy wiedzą o co chodzi – w Cadillacu bije serce Corvetty ZR-1. Bez tytanowych popychaczy zaworów za to z mocą 564 KM, a przecież to limuzyna średniej klasy! Na oponach nabrzmiałych od powietrza, co ma pomóc w osiągnięciu najwyższych prędkości, Cadillac wbija się w noc. Surowy dźwięk small-blocka zdradza, w którym miejscu toru ten amerykański hero walczy w danej chwili o utrzymanie obranego kursu. CTS jedzie jak po sznurku, przebija o 8 km/h fabryczne dane obiecujące prędkość 302 km/h i, wyluzowany jakby właśnie wyjechał z myjni, zjeżdża do boksu, gdzie specjaliści z Dekry przeprowadzają techniczną kontrolę opon.
Komentarze
auto motor i sport, 2015-01-14 15:23:12
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?