Między przednimi a tylnymi czujnikami parkowania jest 5,3 metra samochodu. Tyle, ile mierzą flagowe limuzyny w rodzaju Mercedesa klasy S. Tyle że tam, gdzie inni kończą na limuzynach, Rolls zaczyna od coupé.
Historia, poezja literatura, duchy i widma
Jeżeli kabina Wraitha nie ma jeszcze tytułu szlacheckiego, to pewnie dostanie go w tym roku. Deska rozdzielcza składa się w stu procentach z klasy. Jest minimalistyczna, zwłaszcza kiedy centralnie umieszczony ekran całkowicie skryje się za osłoną. Wykończenie i materiały niby są doskonałe. Ale kiedy przyjrzeć się bliżej, okazuje się, że to nieprawda. Tak naprawdę są z bajki za milion dolarów.
Dywaniki są tak grube, że tonie w nich cała dłoń. Nad głową jest diodowa galaktyka – 1340 punkcików świetlnych. Takie własne niebo kierowcy Wraitha. Rolls podkreśla, że linie drewnianego wykończenia są nachylone pod kątem 55 stopni. Nie 45 ani 65, ale właśnie 55. Jestem pewien, że skrupulatnie sprawdzane. Te 55 stopni musi być bardzo ważne. Z kolei nowoczesność to system obsługi – najlepszy na świecie, bo w całości pochodzący z BMW. Tylko grafika jest zmieniona na kojące, zielonkawe barwy.
Był już kiedyś Rolls-Royce Wraith, w 1938 r. Jak podkreśla firma, w tej nazwie jest trochę historii i trochę poezji. Słowo pochodzi z dawnego szkockiego dialektu, oznacza ducha/zjawę/ widmo, ale ma mroczne zabarwienie. Do angielskiego wprowadził je w XVIII wieku szkocki poeta Robert Burns. Historia i poezja też są dla Rollsa ważne.
![]() |
![]() |
![]() |
Drzwi otwierają się w przeciwną stronę. Można do nich sięgać albo po prostu zamykać elektrycznie. | Bardziej jacht niż samochód – z tyłu jest jak na tylnym siedzeniu sporej motorówki. | Potencjał silnika V12 turbo jest wykorzystywany przeciętnie w 10-15 procentach. |
Wygląda jak samochód, jeździ jak samochód, ale to nie samochód
Wraith robi wszystko jak samochód. W trybie „D” jedzie do przodu. Na wstecznym cofa. Na polecenie mruga kierunkowskazem. W zakrętach lekko wychyla nadwozie na boki. Komfort resorowania jest totalny, a po wciśnięciu gazu coupé nabiera prędkości jak opętane. Adaptacyjne zawieszenie trzyma ruchy nadwozia idealnie pod kontrolą. Jak na swoje dwie i pół tony masy, Wraith jest niesamowicie opanowany.
Ale to wszystko iluzja. Bo to nie jest samochód, tylko jacht. Z garażu na drogę się nie wyjeżdża, lecz wypływa. Do świateł się nie dojeżdża, a spod nich nie rusza, tylko dopływa i odpływa. Podczas skrętu, przed statuetką na dziobie świat przesuwa się jak na filmie – jak przed dziobem jachtu. Wraith nic ode mnie nie chce. To miłe. Bo dziś samochody mają same wymagania. Biiip! – uważaj, bo chyba zmieniasz pas, biiip! – uwaga, w martwym polu masz inne auto, biiip! – uważaj, zaraz w kogoś wjedziesz, biiip, biiip, biiiiiiiiip!!! – non stop coś. Tymczasem Rolls zostawia mnie w świętym spokoju. Wszystko jedno czy dlatego, że nie ma tych systemów, czy też je ma, ale dopracowane tak, że nie zawracają głowy bez potrzeby.
Jeszcze jakiś czas temu, kiedy szło o moc silnika oraz osiągi, Rolls podawał jedynie, że są „wystarczające”. Teraz wiedzę mamy pełną – silnik V12 biturbo rozwija moc 632 KM i maksymalny moment obrotowy 800 Nm. Oto najmocniejszy Rolls w historii. Mógłby ruszyć z posad Pałac Buckingham.