Stare japońskie przysłowie, które właśnie wymyśliłem, mówi, że kiedy rozwój Lancera Evo i Imprezy STI się zatrzyma, świat się skończy. Sam nie wiem, co byłoby gorsze. Jak dotąd, zestaw mocne turbo, napęd na cztery łapy, układ jezdny jak brzytwa, porządne fotele i bardzo zwyczajne nadwozie starczał za cały przepis na jedne z najbardziej kultowych samochodów świata.
Na drogowe rajdówki, ni mniej ni więcej. A skoro rajdówki, to bez kawałka toru, jak ten rallycrossowy w czeskiej Sosnovej, się nie obędzie. Tym bardziej że bóg rajdów zesłał pod koła śnieg.
Lancer Evo, pokolenie numer dziesięć, sprawia, że opada szczęka. Zza kierownicy, 295-konny potwór na nawierzchni o bardzo kiepskiej przyczepności okazuje się łatwy - i to jest właściwe słowo. Wystarczy niedużo doświadczenia, żeby od pierwszego zakrętu jeździć tym autem jakbyś się w nim urodził. Wystarczy dopaść do skrętu i wykonać ruch kierownicą, by natychmiast poczuć w plecach tę jedyną w swoim rodzaju, uzależniającą gotowość auta do jazdy bokiem. Od Ciebie zależy, czy w ułamku sekundy zdusisz tendencję do ślizgania, czy depniesz na gaz i poczujesz się jak kumpel Sebastiena Loeba. Wszystko dzieje się tak łagodnie, tak powoli, tak "łatwo", że czasu na reakcję jest więcej niż trzeba. Koła mielą mokry śnieg i rozpryskują po okolicy. Kąt ustawienia auta korygujesz bez problemu - pogłębianie lub łagodzenie poślizgów odbywa się jakby było sterowane myślą. Tak jak poprzednie wersje Evo, "dziesiątka" ma niezwykle szybki układ kierowniczy, a nos Lancera podąża za najmniejszymi ruchami nadgarstków. To strasznie wyświechtane stwierdzenie, ale najlepiej pasuje do wrażeń, jakich Mitsubishi dostarcza na torze. Jest jak w grze komputerowej. Tylko oddech kierowcy znacznie szybszy. Evo daje tak niesamowitą pewność siebie, że po paru kółkach czujesz, wiesz, jesteś pewien, że możesz z nim zrobić wszystko.
W porównaniu z tym, Impreza STI to samochód z innej planety. Jeśli przy wejściu w zakręt spróbujesz zrobić to samo co z Evo, to albo pojedziesz prosto, albo za chwilę będziesz oglądał drogę tyłem do przodu. Oprócz tego, że też ma kierownicę, dźwignię zmiany biegów i trzy pedały, Subaru wymaga kompletnie innego stylu jazdy. W porównaniu z Mitsubishi, podsterowność ma monumentalną, można odnieść wrażenie, że jedyne co STI potrafi dobrze robić, to "wyjeżdżać przodem" z zakrętów. Ale tak jest tylko na początku.
Ich legenda wyrosła na rajdach. Pędziły po wszystkich oesach świata, rycząc i demonstrując poślizgi pod nieprawdopodobnymi kątami, z największymi mistrzami za kółkiem. Lancer i Impreza. Tylko, że dziś w mistrzostwach świata nie ma już fabrycznych zespołów Mitsubishi i Subaru.
Owszem, zostały auta N-grupowe. Evo X dopiero wjeżdża, najnowsza Impreza STI miała swoje głośne trudne początki z zawieszeniem, które się gięło. Ale choćby N-ki jutro opanowały świat, to przecież nie będą tym samym co najszybsze, topowe, działające na zmysły i wyobraźnię, totalne WRC. Mitsubishi ratuje sytuację, nazywając swoją najnowszą dakarówkę Lancer zamiast Pajero. Zabieg użyteczny raz w roku. Subaru pozostał tylko słynny niebieski kolor. Oczywiście, że świat tak szybko nie zapomni skąd wzięły się Impreza STI i Lancer Evolution. Wyczynowego – czyli oznaczającego nowoczesność, innowację i dynamikę – wizerunku jeszcze im na jakiś czas wystarczy. Ale na jak długo? I co potem?
Komentarze
~vonsippen, 2009-03-20 22:02:11
auto motor i sport, 2009-03-19 10:54:18
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?