W latach 60. ubiegłego stulecia Nissan chciał mocniej zaistnieć na amerykańskim rynku. Wówczas japońskie auta sprzedawały się tam głównie dlatego, że były tanie. Pierwszy prezes amerykańskiego oddziału Nissana – Yutaka Katayama – stwierdził, że chcąc skutecznie podbijać zagraniczne rynki, Nissan i w ogóle japońscy producenci muszą stworzyć coś oszałamiającego. Musi powstać samochód oryginalny, taki, który sprawi, że inni producenci usiądą z wrażenia. Po czterech latach prac, jesienią 1969 roku Nissan pokazał światu model 240Z – lekkie, tylnonapędowe coupé o przyciągającej oko stylizacji.
W 2001 roku prezes Nissana Carlos Ghosn przy okazji premiery modelu 350Z wspominał pierwszą „zetkę” jako „auto o europejskim wyglądzie, z charakterem amerykańskiego muscle cara, japońską niezawodnością i wzbudzające pożądanie na całym świecie”. Japończycy trafili w punkt, bo 240Z, tak jak pozostałe modele marki sprzedawany w Stanach Zjednoczonych pod nazwą Datsun, był dużo tańszy niż Chevrolet Corvette czy Jaguar E-Type Coupé. Wkrótce po premierze stał się bestsellerem, zapotrzebowanie szybko przekroczyło możliwości produkcyjne, a Nissan został najpopularniejszym japońskim producentem samochodów na amerykańskim rynku.
Długa maska, klasyczna linia nadwozia, niepodrabialny klimat – nie znajdziesz tego w żadnym nowym modelu za 50 tys. zł
Wcale nas to nie dziwi – świetnie stylizowane nadwozie, napęd na tylną oś, prosta, niezawodna konstrukcja, znakomite osiągi przy stosunkowo niedużym zużyciu paliwa – ten samochód musiał się podobać. W 1974 roku model 240Z został zastąpiony przez 260Z, utrzymujący stylistykę poprzednika, ale z nowszym, większym silnikiem. 260Z był oferowany nie tylko jako klasyczne, dwumiejscowe coupé, ale również w wersji 2+2, z odrobinę zmienioną linią dachu, większym rozstawem osi i kanapą dla dzieci wciśniętą za przednie fotele. To kolejny strzał w dziesiątkę – 260Z 2+2 był uważany za ostatnie auto młodego ojca, zanim ten przesiądzie się do rodzinnego sedana.
I właśnie z takim samochodem mamy do czynienia tym razem. To pierwsze auto w kolekcji Pana Macieja, które sprowadził do Polski. Poszukiwania odpowiedniego egzemplarza trwały kilka miesięcy, w końcu znalazł się samochód z nieźle zachowanym wnętrzem i z nadwoziem w przyzwoitym stanie, ale z niesprawnym silnikiem. Jak powiedział nam Tomasz Fechter z firmy FF Custom & Classic Cars, który zajmował się poszukiwaniem i renowacją tego egzemplarza, w większości przypadków awaria silnika nie skreśla auta jako bazy do odbudowy.
Silniki serii L to jednostki o nieskomplikowanej konstrukcji, części do nich są wciąż dostępne, bo montowano je potem jeszcze chociażby w Datsunie 280ZX i Nissanie Patrolu, więc remont nie nastręcza trudności. Najważniejsze, by kupić samochód bezwypadkowy i kompletny, żeby nie trzeba było potem mozolnie szukać i dopasowywać „galanterii” – znaczków, listewek i tym podobnych drobiazgów.
![]() |
![]() |
![]() |
Kierownica z cienkim wieńcem leży w dłoniach inaczej niż te ze współczesnych aut | Wersja z siedzeniami w układzie 2+2 ma powiększony rozstaw osi i kanapę, na której dobrze będą się czuć tylko dzieci | Skromny bagażnik pomieści dwie niewielkie walizki. Ale przecież to sportowe coupé a nie rodzinne kombi |
Egzemplarz Pana Macieja ma świetnie zachowane, oryginalne wnętrze, oprócz remontu silnika wymagał częściowej renowacji blacharki i położenia nowego lakieru. Na tym etapie koszt zakupu i odbudowy auta wyniósł 50 tys. zł. W związku z tym, że Datsun ma służyć do jazdy na co dzień, niebawem zostanie w nim zamontowany dyskretny sprzęt audio, z odtwarzaczem wizualnie dopasowanym do klimatu auta, ale obsługującym wszystkie współczesne formaty muzyczne i pozwalającym na podłączenie smartfona czy iPoda. Do tego pojawi się klimatyzacja, której w tym egzemplarzu wcześniej nie było.
Z coupé Datsuna wiąże się jeszcze jedna ciekawa historia. Pod koniec lat 90., gdy starych „zetek” już dawno nie było w ofercie, a o 350Z jeszcze nikt nie myślał, Nissan postanowił przypomnieć klientom o tej kultowej serii. Amerykański oddział zaczął skupować 240Z z rynku wtórnego, wybrał kilkanaście renomowanych warsztatów samochodowych i zlecił im przywrócenie aut do fabrycznego stanu. Potem auta trafiały do sieci dealerskiej i w 1997 roku każdy mógł się stać właścicielem nowego Datsuna 240Z z początku lat 70., kupionego w salonie i objętego gwarancją producenta. Pomysł był świetny, dealerzy zapalili się do tego projektu, ale zaporowa cena – 25 tys. dolarów – sprawiła, że odbudowano i sprzedano tylko 40 aut.
W katalogu z 1997 roku pojawiło się stwierdzenie: „W jeździe samochodem nie chodzi o to, by przedostać się z jednego miejsca w inne. Chodzi o to, by wszędzie dojechać z uśmiechem na twarzy. Bo życie to ciągła podróż. Ciesz się każdą przejażdżką”. I te słowa polecamy uwadze każdego, kto jeszcze się zastanawia, czy nie sprawić sobie podobnego klasyka.
Komentarze
auto motor i sport, 2015-02-20 09:45:41
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?