Koniec marca. Temperatura powietrza – jakieś minus trzy stopnie Celsjusza, woda ma może pięć na plusie. Ja w najgrubszej piance trzymam się kurczowo deski surfingowej, słyszę ratownika krzyczącego, żebym się w końcu ruszył. Ale jak? Przecież co chwilę nadchodzi fala, która wywraca mnie razem z deską. „Ćwicz, inaczej się nie nauczysz”. Próbuję wskoczyć na deskę, ale znowu ląduję w wodzie. Brrrr. Witamy w Norwegii.
![]() |
Wyprawa rusza z miasta Bodo. Stamtąd płyniemy promem do Stamsund i jedziemy autem na północ do Unstad, Offersoy, Lodingen. Potem powrót do Bodo, tym razem na kołach. W sumie przejeżdżamy około 500 km |
Tak to jest, jak się wpadnie na pomysł z gatunku genialnych. A ten początkowo wcale nie wyglądał źle. Zaczęło się od narady w redakcji. „Volkswagen ma nową Californię, kempingową odmianę Multivana, sprawdźmy, co potrafi” – rzuciłem naiwnie. „W porządku, ale skoro California, to musi być surfing” – odpowiedział ktoś. „Ale jak, surfing na koniec zimy?” – zapytałem z niedowierzaniem. „Jasne, w Norwegii, na Lofotach jest szkoła surfingowa, pojedźmy tam i przy okazji zobaczmy, jak się sprawdzi kamper w zimowych warunkach”.