Wiatr historii wieje mi w twarz z prędkością ponad 100 km/h. Skórzaną czapkę zsuwa na tył głowy, próbuje zerwać okulary, szarpie kołnierzem impregnowanej kurtki, by w końcu gdzieś z tyłu zmieszać się z gryzącym dymem wypluwanym z grubego jak pięść wydechu. Nie ma co marudzić. Skoro zdecydowałem się wsiąść do szybkiej jak strzała wyścigówki i pokonać liczącą 37,63 km wyścigową trasę, muszę liczyć się z takimi atrakcjami. Kierowca stuletniego automobilu musi swoje odcierpieć – metalowa krawędź siedziska wpija się w pośladki, pedały upchane ciasno jeden obok drugiego miażdżą palce, ale trzeba to znosić po męsku.
Co kilka kilometrów należy zgiąć się wpół do kraniku, żeby do labiryntu czterocylindrowego silnika wpuścić kilka kropel oleju. I oczywiście raz po raz sięgać do wajchy z tyłu. Służy do sterowania pompą powietrza, która ma utrzymywać odpowiednie ciśnienie w zbiorniku paliwa. Chodzi o to, by wskazówka manometru nigdy nie spadła poniżej połowy atmosfery.
Trzeba jeszcze od czasu do czasu spojrzeć, co dzieje się przed i za autem, bo jedziemy w całkiem normalnym ruchu drogowym współczesnego miasta. No i nie można niedosłyszeć wykrzykiwanych na wiatr wskazówek pilota. Jeśli przy tym wszystkim chciałbyś szczerzyć się w uśmiechu do pamiątkowej fotki, jak gwiazdy na czerwonym dywanie, lepiej od razu sobie odpuść.
Tylko dla twardzieli
Kierowcy i ich piloci sprzed stu lat też mieli ten problem. Na starych fotografiach ich twarze są jak pełne napięcia maski, herosi dawnych Grand Prix zagryzają zęby, demonstrując niewzruszoną wolę przetrwania. Widać respekt przed diabelskimi prędkościami sięgającymi prawie 200 km/h, niemal czuć, jak kierowcy wsłuchują się w symfonię ryku silnika, wycia skrzyni biegów i twardych uderzeń zawieszenia.
Już sto lat temu taki samochód rozwijał prędkość 200 km/h! Żeby poprawić aerodynamikę, szpiczasty tył Mercedesa na potrzeby wyścigu zaokrąglono.
Wprawdzie dzisiaj na ulicach leży gładziutki asfalt, ale i tak przy naszej prędkości najmniejsza nierówność działa jak katapulta, dając próbkę tego, co musieli czuć tamci kierowcy. Chociaż z okazji wyścigu piaszczyste drogi utwardzano wtedy kruszonym czerwonym porfirem, to jednak ich codzienny naturalny stan był wyzwaniem dla kierowców automobili.
Po 20 km znaki na trasie kierują nas do parku maszyn. Tam nie kto inny, jak sam Jochen Mass zatrzymuje białego historycznego Mercedesa, co do milimetra na wyznaczonej linii, chociaż auto nie ma przednich hamulców. Krótkie sprawdzenie stanu technicznego, zwłaszcza śrub na kołach i poziomu oleju we wszystkich możliwych układach – i z powrotem na trasę. W ruchach mechanika pokładowego widać już oznaki rutyny, powoli w mojej wyobraźni zaczyna kiełkować mgliste wyobrażenie, jakim wysiłkiem musiała być jazda w wyścigach Grand Prix przed stu laty.
![]() |
![]() |
![]() |
Ta fotografia Mercedesów, triumfatorów GP Lyonu, powstała już po wyścigu w rodzimych Niemczech | Tak Mercedes świętował zwycięstwo – w wynajętej na tę okoliczność hali fabryki wrotek, wraz z całą załogą | A tak to wygląda dzisiaj – historycznym autem krążymy po obrzeżach współczesnego Lyonu |
Jedynym wspomaganiem kierownicy był biceps kierowcy. Oporny pedał sprzęgła umieszczony przed czterobiegową przekładnią o prostych zębach przed każdą zmianą biegu trzeba było wciskać dwa razy; twarde kubełkowe siedziska nie miały ani miękkiej tapicerki, ani nie podtrzymywały ciała kierowcy.
Przepisy wyścigu sprzed stu lat nakazywały przejechanie 20 okrążeń. W sumie dawało to 752,6 km po drogach w pobliżu Lyonu. Start znajdował się w Les-Sept-Chemins na południe od Brignais, gdzie kiedyś dokonywano odbioru technicznego. Ostry nawrót wokół restauracji, która wtedy nie nazywała się „Cantina Road”, lecz „Terminus”, a na jej dachu właściciel ustawiał dwupiętrową trybunę dla kibiców z Ameryki. Płacili po 150 franków za miejsce stojące. Dalej trasa prowadziła do Givors, skąd zaczynały się serpentyny w dolinie Gier, i do nawrotu przy La Madeleine.
Maksymalna prędkość? 210 km/h!
Dalej zaczynała się zabójcza dla silników ponad dwunastokilometrowa prosta, na której auta rozpędzały się do maksimum możliwości. Peugeoty, najszybsze automobile tamtych Grand Prix, ze specjalnymi osłonami poprawiającymi aerodynamikę, osiągały na tym fragmencie trasy 214 km/h. W 1914 roku! Prawy i lewy zakręt tuż przed prostą nosiły znamienną nazwę „piège de la mort”, czyli „śmiertelna pułapka”.