Jak to się czasy zmieniają – kiedyś przełęcze tylko utrudniały pokonywanie dalekich szlaków. Trzeba się było na nie mozolnie wspinać, by przerzucić przez góry towary i ludzi. Dziś sprawę załatwia się podróżując wygodnie samochodem po autostradzie, najczęściej korzystając z tuneli. A przełęcze, gdzieś tam wysoko, przestały być strategicznym punktem na komunikacyjnej mapie Europy, a stały wyzwaniem i miejscem rozrywki dla podróżnych szukających przygód. Czyli dla takich jak my.
Przyznajemy – ograniczenie prędkości do 80 km/h na większości lokalnych dróg w Szwajcarii nie zwiastuje wielkiej radochy z jazdy. Ale tu nie o prędkość chodzi, bo alpejska przygoda polega na czymś innym. Na wiszących nad przepaściami serpentynach noga na pedale gazu długo miejsca nie zagrzewa. Tu liczą się stabilność auta i przyczepność. Ford Fiesta ST zapewnia jedno i drugie oraz dorzuca moc 182 KM, produkowanych przez czterocylindrowy silnik Ecoboost. Dzięki niemu po pokonaniu zakrętu znowu można szybko nabrać tempa, oczywiście do granic określonych przez szwajcarskie przepisy.
Za Chur droga zaczyna się łagodnie wznosić, ale na pierwszą przełęcz nie czekamy długo. Powyżej granicy lasu nie tak znowu kręty szlak zmierza prosto na przełęcz Flüela. Fani mocnych wrażeń będą kręcić nosem, ale przy 20 wzniesieniach, jakie mamy na celowniku napięcie dopiero rośnie. Znudzone przydrożne krowy gapią się na Fiestę, druty pod napięciem zagradzają im wejście na asfalt. Przed tablicą z nazwą przełęczy turyści karnie czekają aż zwolni się miejsce do fotografii z serii „tu byłem”. Chyba nie ma innych przydrożnych tablic, które tak chętnie by fotografowano. W schronisku obok posilamy się przed dalszą drogą regionalnymi specjałami.
Każda przełęcz jest inna – raz zachwycasz się widokiem, innym razem rozkoszujesz każdym zakrętem.
Chociaż od setek lat mieszkańcy szwajcarskiego Engadin podróżowali do włoskiego Veltlin, znajdująca się po drodze przełęcz Bernina pozostawała w cieniu swoich sąsiadek Maloja i Ofen. My też okazujemy jej brak zainteresowania i skręcamy do położonej dalej na zachód Albuli. Podjazd odradzamy kierowcom mającym problem z wyczuciem odległości i gabarytów auta – na pierwszych metrach jest tak wąsko, że zabroniono wjazdu pojazdom szerszym niż 2,30 m.
Droga mnóstwem zakrętów wgryza się w skały, wspinając stromo wciąż wyżej i wyżej. Później przecina płaskowyż i prowadzi przez most nad jeziorem o tej samej nazwie. W zimie, jak na większości przełęczy, obowiązuje zakaz wjazdu. Ale nie zjazdu – sześciokilometrowy fragment drogi między miejscowościami Preda i Bergün staje się częścią trasy narciarskiej. 400 m można pokonać mniej więcej w 20 minut.
Obelix tu był
Szlakiem używanym już w czasach Cesarstwa Rzymskiego przemieszczamy się na południe do Julier. Szeroka pokręcona droga pozwala sportowej Fieście na krótką rozgrzewkę, tym bardziej że ruch jest mały. Raz-dwa wspinamy się na przełęcz nad jeziorem Marmora. Po południowej stronie Alp można odnieść wrażenie, że jest się w miejscu, w którym Obelix w antycznych czasach rozbił obóz przejściowy dla menhirów. Ale nic z tych rzeczy: skalne bloki przywleczono tu dopiero pod koniec lat 30. XX wieku, żeby zagradzały drogę czołgom. Około pięciu metrów powyżej przełęczy widać wydrążone w skałach nisze, w których niegdyś ukryto działa i szykowano się do ostrzału z broni maszynowej, by bronić neutralności Szwajcarii.
Zjazd z przełęczy Julier nie jest zbyt spektakularny, ale nuda nam nie grozi, bo oto przed nami przełęcz Maloja. Dzikimi zakosami droga najpierw spada w dolinę, w Castasegnie przekraczamy włoską granicę.