Ten stary model Daimlera ma jakąś dziwną moc odmładzania. Przywołuje czasy dzieciństwa. Nie, żebym go kiedyś widział - powstało przecież tylko osiem egzemplarzy. Chodzi raczej o jego potężne rozmiary. Koła sięgają do wysokości brzucha, z przodu chłodnica piętrzy się do piersi, a żeby zajrzeć do środka, trzeba się wspiąć na palce. Podziwiając Daimlera DE36 Hooper-Cabriolet nagle czujesz się malutki, pomniejszony, jak bohaterowie "King Size".
Bo jaki inny kabriolet ma długość sześciu metrów, z których dwa przypadają na samą pokrywę silnika? Nie mówiąc już o zgrabnym tyłeczku szerokim na dwa metry. Gdy Daimlera pokazano po raz pierwszy, ludzie wyobrażali sobie zapewne, że podróżuje nim Guliwer. A był to szary, chłodny dzień w październiku 1948 roku, równie smutny jak nastroje samych Anglików. Racjonowano żywność, odzież i paliwa, brakowało stali, a o nowym własnym samochodzie zwykły człowiek mógł co najwyżej pomarzyć. London Motor Show, który po raz pierwszy od dziesięciu lat otworzył swe podwoje, wydawał się wydarzeniem z innego świata.
34 wystawców prezentowało skromne nowości - Morris Minor i Austin Devon, Ford Prefect i Hillman Minx. Dominowały kolory czarny i szary. Ale oto na stoisku firmy Hooper & Co. (Coachbuilders) witała zwiedzającego orgia kolorów - pastelowa zieleń lakieru, beżowa skóra tapicerki, do tego miękkie opływowe kształty. Prasa nie miała wątpliwości - "The Green Goddess", głosiły tytuły, a ludziom dech w piersiach zapierała cena auta: 7001 funtów i dziesięć szylingów. Za tyle można było kupić 21 Fordów Anglia albo wiejski dom w Surrey. Najdroższy samochód świata.
Ryflowana osłona chłodnicy pozwalała zidentyfikować tego wielkoluda jako Daimlera - markę królów, która, trzeba przyznać, w przeszłości ograniczała się głównie do produkcji skromnych limuzyn. W każdym razie tego rodzaju frywolnych wehikułów, na pewno wcześniej nie wytwarzała. I to, dla Sir Bernarda Dockera, prezesa Daimlera i szefa firmy Hooper budującej nadwozia, okazało się wyzwaniem, które natychmiast należało podjąć. Wraz z Lady Docker postarał się, by raz rozdziawione ze zdumienia usta widzów nieprędko się zamknęły. Powstawały kolejne pokazowe egzemplarze, tzw. Docker-Daimlery.
Jednak w przeciwieństwie do samochodowych prowokacji, jakich Docker dopuszczał się w późniejszych latach, Zielona Bogini znalazła wypłacalnych adoratorów. Do firmy wpłynęło w sumie siedem zamówień, jedno z nich w lipcu 1950 r. Nadawca: James Milton, śpiewak operowy, Nowy Jork; żądany kolor: jasnoszary nad ciemnozielonym. Pół wieku później ten sam okaz zawinął znów do rodzimego portu. Egzemplarz o nadwoziu numer 51753 należy dzisiaj do Jaguar-Daimler Heritage Trust w Coventry, gdzie zajmuje całkiem spory kawałek powierzchni wystawowej.
Komentarze
auto motor i sport, 2007-11-27 13:44:21
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?