Mercedes dominuje totalnie – z jedenastu wyścigów jego kierowcy wygrali dziewięć, ale do nudy jest daleko. Sezon ratuje przede wszystkim to, że Nico Rosberg i Lewis Hamilton mogą ze sobą rywalizować w zasadzie tylko z jednym ograniczeniem – byle nie powypychać się nawzajem z toru.
HISTERIE LEWISA HAMILTONA
Tarcia oczywiście są, a powoduje je i rozkręca głównie Hamilton swoim histerycznym zachowaniem. Rosberg podpadł raz – w kwalifikacjach do GP Monako w sposób mocno dyskusyjny wywołał żółtą flagę, która uniemożliwiła Hamiltonowi dokończenie ostatniego okrążenia w kwalifikacjach. Sędziowie jednak uniewinnili Niemca i na tym sprawa powinna była się zakończyć, ale Hamilton do końca weekendu nie przestał histeryzować, z odmówieniem podania ręki swojemu wieloletniemu przyjacielowi włącznie.
Lewisowi Hamiltonowi najwyraźniej wydaje się, że ma charyzmę taką, jak miał Senna, a przecież reaguje jak dzieciak. Dąsy („Nie jesteśmy już kumplami”), wygadywanie bzdur („Ja jestem bardziej zmotywowany, bo dorastałem w bloku, a Nico w Monako, z domami, jachtami i wszystkim”), wreszcie skandaliczne rzucenie podejrzenia, że usterki techniczne w jego aucie to nie przypadek („To już wykracza poza zwykłego pecha”) są na porządku dziennym. Czy Lewis wierzy, że Mercedes zatrudnił go za grube miliony tylko po to, żeby mu psuć auto? Dzięki Bogu Rosberg nie bawi się w przedszkole i w publiczne wylewanie żalów, nie wdał się nawet po GP Węgier, w którym Hamilton – zresztą bardzo słusznie – odmówił przepuszczenia go, pomimo wyraźnego polecenia ze strony zespołu.
LEWIS CZY NICO - OTO JEST PYTANIE
Za to na torze Lewis jest znakomity. Wygrał pięć GP przy czterech Rosberga i nie prowadzi w klasyfikacji tylko dlatego, że miał ciut większego pecha. Jedyny przeciętny występ zaliczył w GP Niemiec, gdzie przebijając się z 16. miejsca na starcie niepotrzebnie obijał się o inne auta – a wyścig ukończył na 3. miejscu. Jeszcze lepiej pojechał w ostatnim wyścigu na Węgrzech, gdzie startował dalej niż z ostatniego miejsca, bo z alei serwisowej, a znów zajął 3. miejsce i to przed startującym z pole position Rosbergiem. Wydaje się, tak przynajmniej twierdzi paru byłych kierowców F1 (przypadkiem Anglików), że jeśli idzie o „naturalną prędkość”, to Hamilton ma nad Rosbergiem minimalną przewagę. Może tak, może nie, a może – tak, ale nie codziennie. Ważne, że obaj są bardzo wyrównani, zdeterminowani i gotowi na wiele, by wygrać. I ważne, że jedyną ingerencją Mercedesa jest to, by auta dowozili do mety w jednym kawałku. Rywalizacja kierowców Mercedesa do końca sezonu będzie pierwszoplanowym pojedynkiem.