Prawda jest taka, że dziś bez SUV-a w ofercie daleko się nie zajedzie. Klienci chcą – nie, oni pragną! – takich aut na całym świecie. W USA, bo przecież trzeba czymś jeździć po przesiadce z pick-upa, w Chinach, bo prestiż, na Bliskim Wschodzie, bo wokół pustynia, w Europie, bo sąsiad ma (swoją drogą ciekawe co będzie, jak już wszyscy sąsiedzi będą jeździć SUV-ami, ale to temat na inną historię).
Marki z wyższej półki szybko zwietrzyły okazję, bo za większe auta wystawiać większe rachunki. W 1997 roku zaczął Mercedes wprowadzając model ML, dwa lata później BMW pokazało X5. Potem to już był efekt kuli śnieżnej – Porsche, Audi, a po nich bardziej popularni producenci tacy jak Nissan (ci to mają nosa – najpierw trafili w "10" Qashqaiem a chwilę później Jukiem) i cała reszta. Dziś łatwiej wskazać, kto nie ma SUV-a w swojej ofercie. Jest to np. Ferrari, choć za dwa lata nadjedzie Purosangue (TUTAJ jego zapowiedź), wg Włochów to broń Boże żaden SUV, tylko FUV – Ferrari Utility Vehicle. FUV Ferrari, brzmi świetnie.
Wracając, SUV-a nie kupimy jeszcze u Pagani i Koenigsegga, ale to raczej manufaktury niż producenci. SUV-ów nie sprzedaje Smart – ciekawe, kiedy to się zmieni – ani Lotus i McLaren. W przypadku pierwszego widzimy potencjał na miejskiego, elektrycznego crossovera, w przypadku brytyjskich marek koncept SUV-a kłóci się kompletnie z ich założeniami. Coś jeszcze? No Morgan, ale oni wciąż żyją w latach 30-tych, więc swojego pierwszego SUV-a wyprodukują pewnie za jakieś 50 lat. Bugatti? Poczekajcie 3 lata i zobaczycie podniesiony model w stylu cross-coupe (ma mieć napęd hybrydowy). I tyle.
Komentarze