Mandatów z fotoradarów jest dużo, bo powszechnie wiadomo, że urządzenia te ustawiane są nie zawsze przed szkołą czy przedszkolem, gdzie faktycznie podnoszą poziom bezpieczeństwa, ale dłużej trzeba czekać na pirata drogowego, ale też w miejscach odludnych, gdzie pustkowie zachęca do szybszej jazdy. Przekroczenie dozwolonej szybkości nawet o kilkanaście km/h skutkuje karą finansową i punktową - 50-100 zł i 2 pkt karne. Ale powyżej 51 km/h to już 400-500 zł i 10 pkt karnych. Na ogół nie pamiętamy tych liczb, nie pamiętamy, gdzie i kiedy fotoradar mógł nam zrobić zdjęcie i zaskoczeniem jest wizyta listonosza przynoszącego mandat do zapłacenia. Co robić?
Zamów e-wydanie magazynu "auto motor i sport" - teraz o 30% taniej!
Mandat z fotoradaru – Niebezpieczne opóźnienie
Opóźnienie w dostarczeniu mandatu z fotoradaru może być niebezpieczne ponieważ kierowca nie zawsze wie, że jego wykroczenie zostało zarejestrowane przez fotoradar i w czasie od wykroczenia do doręczenia nieświadomy sytuacji podbramkowej może otrzymać kolejną porcję punktów, która po zsumowaniu skończy się odebraniem prawa jazdy. A niestety organy mają aż 180 dni na wysłanie mandatu z fotoradaru więc ryzyko, że w tym czasie popełnimy kolejne wykroczenie jest duże.
Dołącz do nas na facebooku i bądź na bieżąco z motoryzacyjnymi newsami!
Mandat z fotoradaru – Odmowa przyjęcia mandatu
Najprostsze, chociaż banalne i mało finezyjne rozwiązanie to nie kombinować, uznać swoją winę i po prostu zapłacić. Tak zwyczajnie, przelewem z konta lub na poczcie. Czasem mniej boli te kilkaset złotych niż punkty karne. Oczywiście można nie zapłacić. I tu paleta ewentualnych dalszych zdarzeń jest bogata.

Można się odwoływać (na mandacie jest pouczenie, jak to zrobić). Nieprzyznanie się do winy zwykle nie kończy się dobrze, bo od pewnego czasu organy wypisujące mandaty mają dostęp do CEPiK-u (Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców), a tam jest baza zdjęć posiadaczy praw jazdy. Ale aparaty fotograficzne zamontowane w fotoradarach robią zdjęcia różnej jakości (np. w niektórych godzinach pod słońce) i wtedy odbiorcy mandatu kombinują z "nieznanym kierowcą". Jeśli właścicielem auta jest np. młoda blondyna, a na zdjęciu niewątpliwie jest facet z siwą brodą, to jest to droga skuteczna. Opłacalne jest to o tyle, że jeśli właścicielka "nie pamięta" tego brodatego faceta, to sama musi zapłacić mandat, ale nie otrzymuje punktów karnych, co dla wielu osób jest najważniejsze. Recydywiści jeżdżą w dziwnych czapkach (chodzi o kolor włosów) i dziwnych okularach, co dość skutecznie utrudnia identyfikację. Dla wielu osób "mocno fotoradarowych" zbawieniem okazały się maseczki koronawirusowe. W orzecznictwie przyjęte jest, że jeśli zdjęcie budzi wątpliwości, to nie jest ono dowodem ostatecznym. Zwłaszcza, że policjanta przy tym nie było i zdjęcie jest dowodem jedynym. Kłopoty z identyfikacją kierowcy dotyczą nie tyle właścicieli aut prywatnych (bo żona jest rzadko podobna do męża), co aut służbowych, przeznaczonych dla kilku pracowników. Przepisy mówią, że w takiej sytuacji właściciel musi wskazać, kto siedział za kierownicą. Jak oficjalnie odmówi (bo "trudno rozpoznać"), to on zapłaci stałą grzywnę 500 zł, ale uchroni swoich kierowców przed punktami karnymi, które skutkują nawet odebraniem prawa jazdy, czyli dla właściciela firmy utratą pracownika.
Zobacz także:
Komentarze
~P, 2021-02-11 08:52:42
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?