Kocioł jest nie do opisania. A widok po starcie z ostatniego pola mam znakomity. Przy dojściu do pierwszego zakrętu każdy centymetr kwadratowy toru jest zajęty, auta niemal stykają się zderzakami, każdy próbuje znaleźć sobie miejsce tam gdzie go nie ma, ktoś usiłuje przebić się po zewnętrznej, ktoś inny znalazł lukę po wewnętrznej i wchodzi „pod pachę” od razu dwóm innym. Patrzysz na to i próbujesz utrzymać swoją pozycję, bo jakimś cudem zyskałeś kilka miejsc. Chcesz po prostu jakoś te kilka–kilkanaście sekund po starcie przeżyć; za chwilę – wyobrażasz sobie – będzie spokojniej, kolejność się ułoży i stawka zacznie jechać gęsiego. Po chwili pierwszy zakręt to już historia, tylko kilka lusterek bocznych telepie się po asfalcie.
Z wyczynowym zawieszeniem
Nie ma chyba bardziej niepozornego, bardziej oddalonego od jakiegokolwiek sportu samochodu niż Kia Picanto. Mówisz „Picanto” i myślisz o wszystkim, tylko nie o wyścigach. Tor? A co to jest tor? A jednak jakimś sposobem Kia potrafi ze stawki samochodów, napędzanych 1,2-litrowymi silnikami, wykrzesać świetne wyścigi. Auta mają seryjne silniki, a przez to że są porządnie dotarte, mają często zmieniany olej i „wolny” wydech (bez tłumików), zamiast fabrycznych 85 rozwijają 90–95 KM. Mają kompletnie wybebeszone wnętrze, dzięki czemu ważą 840 kg, z przodu są założone wyczynowe klocki hamulcowe, z tyłu natomiast zostają stuprocentowo seryjne bębny; na pokładzie jest też idealnie seryjny układ ABS. Seryjne są również opony, takie same dla wszystkich – Barum Bravuris 2 o rozmiarze 195/45 R15. Totalnie zmienione jest za to zawieszenie maluchów – z wyczynowymi sprężynami i amortyzatorami (odpowiednio: firm HR i Bilstein) oraz regulacją wysokości przodu i tyłu. Daje to spore pole do zabawy z ustawieniami – bardzo dużo można zyskać (lub stracić) bawiąc się wysokością, geometrią oraz ciśnieniem opon (na suchej nawierzchni do 6 atmosfer).
Ogarniaj, co się dzieje. Jeśli kogoś wstrzymujesz, przepuść, oni to docenią. Ale rób swoje.
Szanować każdy skrawek sekundy
Małe Picanto w niesamowity sposób uczy – a w każdym razie powinno uczyć – dyscypliny oraz szanowania prędkości. Jak masz 500-konne auto, to minimalną stratę gdzieś w zakręcie często odrobisz na kolejnej prostej. Natomiast tu nie ma czym. Czy za bardzo odhamujesz, czy będziesz musiał coś korygować, czy wpadniesz w mały poślizg, czy też źle wyjdziesz z zakrętu – tracisz skrawki czasu, których nigdy już nie odzyskasz. Mając tylko 90 koni, uczysz się szanować każdy jeden kilometr na godzinę.