Monte Carlo Historique

Stare, ale jare. Rekordowo mroźna zima unieruchomiła na świecie miliony pojazdów. Współczesnych. Ale w Alpach, gdzie zima atakowała z syberyjską siłą, w Rajdzie Monte Carlo Samochodów Historycznych staruszki dały jej radę.

Monte Carlo Historique
Kawał historii naszych rajdów. Jak przed laty – duży Fiat, z czarną maską, reflektorami Cibie i reklamą Castrola
Aktualne ceny nowych samochodów:
 
JUŻ OD 52 700 PLN
Dostępne nadwozia: hatchback-5
SPRAWDŹ OFERTY

 

Monte Carlo to dla zmotoryzowanych miejsce magiczne. To tu "rezyduje" najstarszy na świecie, 100-letni rajd samochodowy. To tu, nie po jakimś sztucznym betonowym torze, ale po uliczkach starego miasta ściga się Formuła 1. (I nikomu to nie przeszkadza!) Dla wybranych to miejsce drapieżnego hazardu. Dla nowobogackich - miasto, gdzie w rosyjskojęzycznym tłumie można spotkać gwiazdy ekranu, muzyki, sportu, a czasem kogoś błękitnej krwi. Dla tych, którym choć trochę benzyny płynie w żyłach, to co roku miejsce zimowego Rajdu Monte Carlo. Od stu lat, w styczniu, oblodzone Alpy ściągają śmiałków próbujących w zadanym, wyśrubowanym czasie pokonać je spalinowym automobilem. Od zawsze było to otwarcie sezonu mistrzostw świata. Otwarcie mocne, bo to rajd w świecie najstarszy, w Europie najdłuższy, najtrudniejszy. Jedyny z odmiennym regulaminem (dużo dłuższa, tygodniowa, a nie trzydniowa trasa, start gwiaździsty, z wielu ekskluzywnych miast Europy, jazda na kolcach). Legendarny rajd z legendarną, rekordową frekwencją. Tak dużą, że do ostatniej finałowej nocy dopuszczano tylko setkę najlepszych aut. Ale przemądrzałych naprawiaczy wszystkiego można spotkać wszędzie. Skrócony, za łatwy, rozgrywany tylko w dzień rajd, zamiast wzrostu frekwencji przyniósł jej drastyczny spadek. Już nie 300 wybranych załóg, ale ledwo uciułanych 50. I bez nocnego finału dla pierwszej setki. Wreszcie rajd przestał być rundą MŚ. Loeb przestał tu przyjeżdżać i przyciągać tłumy. Monte Carlo, rajdowy Mount Everest, zaczęło zamienić się w Monte Kalwaria.

 

Na pomoc konającej legendzie ruszyli dawni uczestnicy, dawnymi, legendarnymi samochodami. Nie mając zgody młodych na wspólny rajd wg dawnych reguł (nowi bohaterowie, z Loebem na czele, w rajdach dłuższych niż trzy dni nie jeżdżą), starzy zrobili osobny rajd. Bez młodych japiszonów, upierających się, że do rajdów nadają się tylko najnowsze, nabite elektroniką, myślące za człowieka samochody. Odzew był fantastyczny. Znowu 400, a nie 40 zgłoszonych samochodów. Znowu stara trasa, stary regulamin. Dziś wersja historyczna rajdu to potęga. (Tej zimy "wersja młodzieżowa" odbyła się parę dni wcześniej, ale nie zaliczana do MŚ, lecz jedynie do drugoligowego cyklu IRC, więc kibice wybrali wersję właściwą.)

W tym roku dopuszczono 340 najciekawszych, dojrzałych, co najmniej 30-letnich rajdówek. Zawsze, gdy stoję na starcie tej imprezy, czuję, że nie tylko mnie coś ściska za gardło. Ponad 300 takich aut - dominują oczywiście, wtedy królujące i zdobywające tytuły, modele - Porsche, Lancia Stratos, Alpine Renault A110, Lancia Fulvia, Opel Kadett GTE, BMW 2002TI, Datsun, Steyer Puch, Mercedes, Austin Healey, Ford Mustang, Morris Mini Cooper, Renault Gordini, Alfa Romeo czy dwusuwowe Saaby. W tak doborowym towarzystwie dopuszczono aż 6 aut z Polski (przecież kiedyś nieodłącznie związana z Monte Carlo była Warszawa, organizująca punkt startowy zlotu gwiaździstego.) Aż trzy to najbardziej oblegane przez polskich kibiców na trasie duże Fiaty 125p, z doświadczonymi załogami: Andrzej Postawka-Stanisław Postawka i Tomasz Jaskłowski-Piotr Bany oraz debiutujący w Monte Carlo Andrzej Duszyński z Dariuszem Bieńkowskim. Do tego, piękna Alfa Romeo 2000GTV, a w niej jak zwykle bracia Walentowicze, i dwa debiutujące auta - Fiat 128 Coupé z załogą Artur Burtan-Piotr Kot i Opel Kadett GTE z obsadą Sebastian Hornik-Marcin Bilski. Na tle bogatego bukietu Porsche i Lancii Stratos oczywiście nie byli faworytami, ale na trasie zdumiewająco dużo kibiców podchodziło do Polskich Fiatów i wspominało te samochody z łezką w oku, bo przecież przez lata z powodzeniem były eksportowane do Francji. A kibiców, w tym Polaków, w tym rajdzie nie brakuje - oglądanie kilkuset, w większości tylnonapędowych, tańczących na lodzie aut, to większa frajda dla widzów (chociaż tydzień na mrozie!) niż garstki uczestników wersji IRC.

W tym roku rajd ruszał równocześnie z pięciu miast Europy (Kopenhaga, Bad Homburg, Barcelona, Reims, Turyn), by spotkać się u podnóża Alp i razem, po 24 godzinach jazdy non stop, dotrzeć na pierwszy popas do Monte Carlo. I już ten etap, w poprzednich latach męczący, ale niespecjalnie trudny, okazał się istotny dla końcowej klasyfikacji. Zima w tym roku zupełnie nie uwzględniła pobożnych życzeń i zaleceń pseudoekologów i zamiast zimowych dwutlenkowych upałów zafundowała kierowcom (i mieszkańcom całej Europy też!) bardzo zimny prysznic. Jadący gwiaździście z różnych stron rajdowcy, po spotkaniu się i wjechaniu w Alpy, natrafili na warunki koszmarne. Ale tego rajdu godne. Mróz, zawieje i zamiecie śnieżne, w formacie już nawet nie syberyjskim, ale podbiegunowym, dały zawodnikom mocno w kość.

 

Najlepsi, doświadczeni (oczywiście wszyscy na kolcach) - ledwo mieścili się w wymaganych limitach czasu. Ci w słabszych autach już niekoniecznie. A serwisanci w obładowanych busach tym bardziej (rajd rozgrywany jest na starych klasycznych zasadach, a więc serwisowanie nie w wyznaczonych strefach, ale wprost na trasie, kosztem czasu zawodnika). Z naszych sześciu załóg tylko Andrzej Postawka (pan po "70"!) wie, co się w takich warunkach robi i jako jedyny(!) dociera do Monte Carlo bez spóźnień. Wszyscy pozostali nie są w stanie utrzymać zadanego tempa i łapią wielominutowe spóźnienia.

W Monte trochę snu i z powrotem przez te same Alpy do Valence. Teraz już z odcinkami specjalnymi, a więc liczy się każda sekunda. Warunki pogodowe lepsze, burze śnieżne ucichły, ale zaczyna się loteria z oponami. Od stu lat w oblodzonych Alpach nie ma mądrych w tej sprawie. Wąskie, boczne dróżki są w zasadzie wstępnie odśnieżone, ale tam gdzie dociera słońce - wyłazi czarny asfalt, a w cieniu czyha często niewidoczny czarny lód. Opona kolcowana pomaga na lodzie, ale przeszkadza na asfalcie. Dobór szerokości opon i ilości kolców to wtajemniczenie najwyższe. Mylą się wszyscy. Nawet najwięksi, legendarni kierowcy i zwycięzcy z tamtych czasów, w najlepszych, fabrycznych samochodach (choćby Bjorn Waldegard w Porsche, Bruno Saby w Alpinie A110, Marc Duez w Austinie Healeyu) też często "błądzą z oponami", na wielu odcinkach wcale nie są lepsi od naszych Polskich Fiatów. Nasi, jak to w Monte Carlo, jadą ze zmiennym jak w ruletce szczęściem. Najważniejsze, że cała szóstka w komplecie. Długo najwyżej plasuje się doświadczony Andrzej Postawka, a jego jak zwykle perfekcyjnie przygotowany Fiat nie wymaga interwencji serwisu. Ale w tym rajdzie na wszystkich czekają pułapki. Na jednym z odcinków, na wąziutkiej drodze nad przepaścią, załoga spotyka samochód niefrasobliwych kibiców. Zamiast zderzenia, lepiej wybrać rów. Auto jest nawet w miarę całe, ale wydostawanie się z opresji pogrzebało zupełnie dobry wynik. Potem okazuje się, że tylne zawieszenie jednak trochę ucierpiało. Pozostałe załogi polskie walczą dzielnie, ale straty z pierwszej nocy wykluczają dobry wynik. Ostatecznie cała "6" osiąga metę w Monte z akuratnymi do możliwości wynikami - Walentowicze miejsce 124., Jaskłowski 142., Postawka 160., Burtan 180., Hornik 187., Duszyński, po kłopotach z silnikiem, 242.

Niesamowity rajd. W tak ciężkich, zmiennych warunkach, od mrozu po piękne słońce, nawet zwykłe samochody strajkowały. A starym, wiecznie młodym rajdówkom zima niestraszna.

Tekst: Julian Obrocki
Zdjęcia: Zbigniew Kołodziejek, Jacek Janusz

REKLAMA