Dakarowy teatr tym razem nie był ogromny. Po różnych kłótniach i sporach z krajami tranzytowymi - Argentyną, Boliwią i Chile, na temat kto komu ma płacić, nie dogadano porozumienia i te trzy państwa nie wpuściły Dakaru. Pozbawieni pochodzących od tych krajów zupełnie niezłych pieniędzy francuscy organizatorzy w desperacji dogadali się tylko z Peru. Mając ograniczone środki trzeba było wymyślić "tani rajd".
Owszem wymyślono. Na obszarze dziesiątki razy mniejszym, niż onegdaj na Saharze, startując i finiszując w Limie powymyślano rożne nienachalnie długie pętelki po skądinąd całkiem ładnych, choć monotonnych wydmach blisko Limy. I bardzo skrócono całość imprezy - zamiast uświęconego minimum dwóch tygodni (onegdaj 3 tygodnie) trasa miała tylko 10 etapów. Głosy starych dakarowców nie nadają się do cytowania. Meta w czwartek (dawniej zawsze w weekend, przy milionowej publice) to już obelga dla marketingu tej imprezy. I nowych sponsorów od tego nie przybędzie.
Spodziewano się, że skrócona trasa będzie sprzyjała przygotowanym przez zespół BMW Mini nowym, ale nie do końca sprawdzonym buggy, zwłaszcza że posadzeni w nich arcymistrzowie Sainz i Peterhansel już samymi nazwiskami powinni odstraszyć i wszelkiej nadziei pozbawić konkurencję. Ale Dakar rządzi się swoimi prawami i nie zawsze ulega magii wielkich nazwisk. Ani Sainz, ani Peterhansel rajdu nie wygrali.

Głównym aktorem okazał się arabski król pustyni (same wydmy mu pasowały) szejk Kataru Nasser Al Attiyah w solidnej, klasycznej (4x4) chociaż nie najszybszej Toyocie. Nasser dominował wyraźnie - prawie teatr jednego aktora. Drugie na mecie było Mini, ale nie to nowe i rewelacyjne, ale starsze i zmęczone 4x4 prowadzone przez aktora raczej drugoplanowego - Romę. Trzeci był wielki Sebastien Loeb w też nienowym, postfabrycznym, prywatnie wystawionym Peugeocie. Czwarty, tuż za Loebem i po wspaniałej z nim walce, nasz wspomagany przez Orlen Kuba Przygoński w klasycznym Mini 4x4. Od niepamiętnych czasów nikt tak młody jak Kuba aż tak nie namieszał w czołówce Dakaru. Wielki wynik. Osiągnięty samotnie, bo przecież Kuba nie ma w fabryce etatu i nie ma na trasie swojego stałego pomagiera. Pamiętać też trzeba, że cały klub wielkich mistrzów wchodzi w wiek emerytalny, więc za parę lat możemy liczyć na mocne polskie akcenty.
Komentarze