Planowane przez UE na 2035 rok wymuszenie sprzedaży wyłącznie aut elektrycznych i jednoczesne wycofanie z fabryk pojazdów napędzanych z wykorzystaniem silników spalinowych niesie ze sobą ryzyko kar za niespełnienie wymogów unijnego rozporządzenia. A to mówi wyraźnie o obowiązku zapewnienia w publicznej infrastrukturze minimum 1 kW mocy dla każdego zarejestrowanego pojazdu z napędem elektrycznym i 0,66 kW dla hybryd typu plug-in. Pisała o tym niedawno „Rzeczpospolita”, przestrzegając przed grożącymi nam finansowymi karami.
Według projektu unijnego rozporządzenia, każde z państw członkowskich będzie bowiem musiało sprostać wymaganiom dotyczącym choćby mocy ładowania w publicznej infrastrukturze, w przeliczeniu na liczbę sprzedanych aut elektrycznych. Polska jest natomiast krajem o jednej z najsłabiej rozwiniętych sieci stacji ładowania i choć według stanu na dziś owe wymogi spełniamy, to jest tak tylko dlatego, że park aut elektrycznych jest u nas odpowiednio niewielki.
Według przytoczonego przez „Rzeczpospolitą” raportu, opracowanego przez Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych, moc w ogólnodostępnej infrastrukturze ładowania według danych z marca wynosiła 77 MW, a to o 39 MW więcej niż wartość wymagana. Ten zapas jednak wkrótce zniknie, jak wyjaśnia „Rz”, bo liczba elektrycznych aut rośnie dwa i pół razy szybciej niż publicznych ładowarek. Zgodnie z wzrostową tendencją rozbudowy parku elektrycznych pojazdów, już za trzy lata, licząc od dziś, w całym kraju powinno być dziesięciokrotnie więcej punktów ładowania niż jest obecnie. A teraz mamy ich nieco ponad 4,2 tys. na łącznie 2,2 tys. stacji ładowania – według stanu na koniec maja 2022 roku.