W świecie motoryzacji, tak jak w świecie mody panują różne trendy. Dzisiaj to grochy, jutro krata, a za rok znowu moro i dzwony. Na gruncie czterech kółek obserwujemy nie tylko powtarzaną do obrzydzenia fascynację SUV-ami, którymi zachłysnął się świat, ale też wzrost zainteresowania hot-hatchami oraz szybkimi, emocjonującymi „kombiakami”. Nie można też przeoczyć ogólnoświatowej tendencji to kreowania coraz to nowszych segmentów aut, których nigdy wcześniej nie było, a które wypełniają luki w gamie modelowej producenta pomiędzy tradycyjnym sedanem, niewygodnym coupe a praktycznym SUV-em, chcąc zawrzeć wszystkie ich cechy w jednym nadwoziu.
Takimi właśnie samochodami są bohaterowie naszego zestawienia. Nie wpisują się w żadne ramy, są niekonwencjonale, a na drodze trudno było znaleźć coś podobnego do nich. Było? Tak, niestety żaden z nich nie jest już dziś produkowany, ani nie doczekał się bezpośredniego następcy. To auta, które nie tylko swoją stylistyką, ale całą filozofią wyprzedziły dzisiejszą samochodową modę o dekadę. Zostały wypuszczone na rynek w momencie, w którym ludzie nie byli jeszcze gotowi na samochody tego typu.
Renault Avantime
W kategorii „najśmielsze auto produkcyjne” nie ma sobie równych. Dziś skończyłoby pewnie w szufladzie jako szalona wizja projektanta, albo jako zmaterializowany concept car trafiłby do magazynu na wieki. Jednak w roku 2001, odważną decyzją szefów marki, wszedł do produkcji.
Założenie nie różniło się wiele od tego, które przyświecało konstruktorom BMW X6: połączenie dwóch odległych od siebie segmentów aut, vana i coupe. Niczym Citroenowska linia DS, Avantime wraz z innymi modelami tworzyć miał luksusową gamę Renault, skierowaną dla ludzi poszukujących przyjemności z jazdy i komfortu. Bogate wyposażenie, panoramiczny i otwierany dach, przeszklona kabina, brak słupka B i ogromne drzwi z innowacyjnym systemem dwóch zawiasów raczej spełniały te kryteria z nawiązką. Duże i dość mocne silniki może nie gnały do pierwszej „setki” jak opętane, ale nie do tego też były przeznaczone.
Czy to cena ponad 130 tys. złotych odstraszyła klientów, czy to jednak wina awangardowej stylistyki? Pozostaje nam jedynie zastanawiać się, czy gdyby dziś trafił do produkcji spotkałby go ten sam los, czy może sprzedawałby się jak ciepłe bułeczki.
Peugeot 1007
Założenie było wręcz genialne: zbudować miejskie auto z dużymi, elektrycznie przesuwanymi drzwiami rodem z vana, by ułatwić wysiadanie na coraz bardziej zatłoczonych i ciaśniejszych parkingach. Tak powstał ciekawie stylizowany microvanik, mieszczuch z charakterystycznym dla vanów kształtem nadwozia. I w sumie nie wiadomo co poszło nie tak, bo przecież ani nie był brzydszy od swojej konkurencji, ani wolniejszy, gorzej wyposażony, a dzięki dużym drzwiom ułatwiającym dostęp do wnętrza na pewno nie był mniej praktyczny niż jego 3-drzwiowi konkurenci.
Kluczem do jego oryginalności, a być może i porażki, są wspomniane już drzwi, które nie tylko samoczynnie zamykały się po przekroczeniu 5km/h ale także wyposażone były w system antyzaciskowy, zapobiegający przytrzaśnięciu czegoś, co stanie im na drodze. Dla niektórych problemem był jednak czas, jaki elektryczne drzwi potrzebowały na otwarcie się i zamknięcie, ale to chyba tylko argument malkontentów. Dla nas, Peugeot 1007 to propozycja dla ludzi, którzy chcą się wyróżnić z tłumu i lubią gadżety, bo również tym są jego widowiskowo otwierane drzwi. Szkoda, że nie doceniono tego, kiedy auto figurowało w ofercie Peugeota.
Komentarze