Czy myśli Pan o własnym bezrobociu? Są przecież kraje, gdzie pojazdy nie podlegają okresowym przeglądom, a obywatel, na mocy kodeksu cywilnego, odpowiada za bezpieczny stan wszelkich używanych przez siebie przedmiotów.
Nieckarz: Nie boję się zielonej trawki. Liczba krajów "bez kontroli pojazdów" gwałtownie maleje. Dziś samochód to nie furmanka. Jest bardzo, czasem za bardzo, skomplikowany. Właściciel nie ma ani wiedzy, ani narzędzi diagnostycznych, by ocenić bieżący stan auta. Tomografu i rentgena też nie mamy w domu. Czas znachorów i mechaników z młotkiem nieodwołalnie odchodzi w przeszłość.
Faktycznie, rozglądam się po pana "gabinecie" i nie widzę młotka, a ilość ekranów komputerowych przyprawia o zawrót głowy. Realna potrzeba, czy trochę szpanu?
Nieckarz: Konieczność! Auta się zmieniły. Nabite są elektroniką bez opamiętania. Jesteśmy nie tylko stacją kontroli pojazdów, a więc "podbijamy dowody rejestracyjne", ale prawdziwą stacją diagnostyczną, jak w medycynie, badającą i wykrywającą w samochodach różne tajemnicze choroby. Unikalny sprzęt pozwala badać rzeczy, których nie da się ogarnąć samym rozumem.
Ale zwykłe Żuki i Nyski też przyjeżdżają do Pana czy jadą na wieś, bo tam łatwiej zdać?
Nieckarz: A właśnie że przyjeżdżają! I to w zdumiewająco dobrym stanie. Używają ich zawodowi kierowcy, a części w hurtowniach do modeli-staruszków są tak tanie, że nie łatają drutem, tylko zakładają nowe hamulce i nowe zawieszenia. Nie oni są najgorsi.
To kto jest najgorszy? A w podtekście - najgłupszy?
Nieckarz: Wynalazcy-amatorzy. A w dodatku oszczędni. W oparciu o głęboką niewiedzę potrafią stworzyć powszechne zagrożenie. I to nie tylko dla siebie. Leżąca na stole ledwo pospawana z dwóch złomowych kawałków końcówka drążka kierowniczego (patrz zdjęcie obok) to przecież część ważna jak hamulce. Jej twórca był dumny, że "na razie działa". Nie rozumiał zagrożenia. Zbladł dopiero, gdy mu powiedziałem, że jego przeróbka była o 10 zł droższa, niż nowa końcówka w hurtowni. To, że przepłacił załamało go zupełnie. Ale raz to ja zbladłem i chciałem uciekać. Auto, niemłode, było na gaz. A w zbiorniku, pełnym, a jest tam poważne ciśnienie - dziura (!) zatkana jakimś metalowym koreczkiem. "Co to?" - pytam drżącym głosem. "Ato mój wynalazek - wywierciłem sobie dziurkę w zbiorniku (czynnym!), ale taką niedużą, i jak jadę na ryby to mogę tam podłączyć kuchenkę gazową i nie potrzebuję drugiej butli. Nigdy dotąd mi nie wybuchło!"
Komentarze
auto motor i sport, 2007-11-27 13:42:54
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?