Tak się bawi USA!

Tylko w USA mogły powstać tak zwariowane pomysły na samochodowe show – skoki i wybuchy to normalka podczas zawodów. Amerykanie chcą czegoś więcej niż nudnych wyścigów na owalnym torze.

W iadomo, że w Stanach wszystko musi być największe, najszybsze i służyć wielkiemu show, na przykład zionąć kilkumetrowymi językami ognia.

Takie też są dragstery – bezkompromisowe wyścigówki bijące kolejne rekordy czasu przejazdu na ćwierć mili (402,3 m). Topowe pojazdy segmentu Top Fuel, napędzane mieszanką alkoholu i nitrometanu, potrzebują nawet 100 litrów paliwa podczas jednej próby (łącznie z przedstartowym „paleniem gum”). Na pokonanie 1/4 mili najszybsze z tych pojazdów potrzebują jedynie 3,8 sekundy, a sam sprint do setki zajmuje im tylko 0,9 s – po 302 metrach (długość ograniczona dla TF) dragstery wpadają na metę z prędkością przekraczającą 500 km/h.

Za tak kosmiczne osiągi odpowiedzialny jest potężny silnik V8 o regulaminowej pojemności 8,2 litra, wyposażony w wielką sprężarkę mechaniczną, co przekłada się na niewyobrażalną moc nawet 8000 KM! To więcej niż łącznie ma 11 bolidów Formuły 1. Tak wysilona jednostka napędowa po każdej rundzie nadaje się tylko na złom.

Karoseria długa na prawie osiem metrów oraz ogromny tylny spoiler zapewniają odpowiedni docisk aerodynamiczny dragsterowi, ważącemu tylko 1100 kg, a ogromne, szerokie na metr opony z tyłu mają zapewnić jak najlepszą trakcję. Koła z przodu podczas startu są blokowane i pod wpływem tarcia oraz ogromnych temperatur topią się, dostarczając dodatkową dawkę przyczepności.

Kierowca może czuć się bezpiecznie w ciasnym i prostym kokpicie, bo jego ciało oplata solidny monocoque oraz przestrzenna konstrukcja ze stalowych rur. Bezpieczeństwo jest sprawą kluczową, gdyż maszyny często stają w płomieniach lub unoszą się w powietrze. Aby wyhamować pojazd z kuriozalnych prędkości, nie wystarczą konwencjonalne tarcze i zaciski, więc do zatrzymania wykorzystuje się hamulec aerodynamiczny w postaci spadochronu.

Nad skrajem przepaści

Zabawa na płaskim i prostym? Nuda. Ale od czego Kordyliery z około 50 czterotysięcznikami w samym tylko Kolorado! Pikes Peak to jedna z takich gór – ma 4300 m wysokości, czyli o prawie dwa kilometry więcej niż nasze swojskie Rysy. Na szczyt można wjechać autem – już po raz 91. Pikes Peak stał się widownią drugiej co do historycznego stażu sportowej imprezy motoryzacyjnej w USA.

Trasa ma tylko 20 km, za to zakrętów na niej jest 156. Różnica poziomów między startem a metą wynosi 1439 m. Dobrze, przyznajemy: na Pikes Peak w sezonie wjeżdżają nawet turyści swoimi kamperami – i dziękują Bogu, że nie wolno im przekraczać prędkości 10 mil/h (16 km/h). Wokół skalne urwiska, których dna nie widać, mimo że żadna barierka nie śmie przesłonić krajobrazu. Najlepiej patrzeć prosto przed siebie, zawrócić się nie da.

Dobrze wyczułem auto i wszędzie jechałem na maksa. Aha, jeszcze wynik – 8,13 minuty i jakieś tam drobiazgi

To wyzwanie w sam raz dla prawie już emerytowanego rajdowca – Sebastiena Loeba. Na szczyt wjechał w 8 minut 13 sekund i 878 tysięcznych sekundy, wygrywając tegoroczny wyścig. Średnia prędkość Loeba podczas przejazdu nad przepaściami wyniosła prawie 141 km/h, Peugeot 208 T 16 Pikes Peak (875 KM przy masie auta wynoszącej tylko 875 kg) dał z siebie wszystko przyspieszając do setki w 1,8 sekundy.

 

Loeb podszedł do sprawy z pokorą. Gdy pierwszy raz pokonał serpentyny Pikes Peak, przyznał: „No cóż, jest tam parę miejsc, w których zdecydowanie lepiej być na asfalcie niż poza nim”. Daniel Elena, od lat przyjaciel i pilot Loeba w rajdowych MŚ, osobiście przyjechał do Kolorado, żeby sporządzić profesjonalny opis trasy.

„Po dwóch treningowych przejazdach, wszystko miałem wkodowane w głowie” – opowiada Loeb. „Przejechaliśmy potem wspólnie trasę jeszcze siedem razy i to ja Elenie opisywałem zakręty. Zatrybiło od razu i bez zgrzytów”. I dobrze, bo miejsca na błędy nie było. Mały Peugeot z wielkimi spoilerami z przodu i z tyłu oraz z 3,2-litrową V-szóstką pod maską momentami gnał po trasie z prędkością 244 km/h – zdradził później szef zespołu techników Bruno Famin. Loeb też docenia małego potwora: „Do 150 km/h jest nawet szybszy niż auta Formuły 1, dzięki napędowi na cztery koła ma niesamowitą trakcję”. Francuz wie co mówi, bo nie raz testował auta Renault i Red Bulla startujące w F1. Tegoroczny Pikes Peak Loeb zdominował zaś, jak FC Bayern dominuje w Lidze Mistrzów – dotychczasowy rekord czasu przejazdu pobił o ponad półtorej minuty.

Z deskorolki do rajdówki

Sporty motorowe dzielą się na mniej lub bardziej ekscytujące, ale dla serii wyścigowej Global Rallycross, rozgrywanej w ramach igrzysk sportów ekstremalnych X-Games, trzeba by stworzyć osobną kategorię – dla dyscyplin absolutnie zwariowanych. Pomysł twórców tych nieprzewidywalnych wyścigów rozgrywanych na żwirowo-błotno-asfaltowym torze o długości około kilometra polegał na przeniesieniu rywalizacji na zupełnie inny poziom, który wywyższy tę serię ponad „zwykły” rallycross. Podstawową zasadą jest show i zabawa, które wyparły nieczystą walkę i drakońskie przepisy.

Kierowcy zabawiają widzów 600-konnymi, czteronapędowymi potworami rozpędzającymi się do setki w mniej niż dwie sekundy, a jedynym ograniczeniem jest obowiązek stosowania dwulitrowego silnika benzynowego z turbosprężarką. W serii tej biorą udział zespoły fabryczne Dodge’a, Forda i Subaru. Nie byłby to jednak sport ekstremalny, gdyby nie ryzykowne skoki. Dlatego też każdy obiekt ma jedną lub dwie „hopy”, a zdarza się nawet, że kierowcy przeskakują nad fragmentem toru pokonując w powietrzu kilkanaście metrów. Spektakularne loty często kończą się spektakularnymi kraksami. Jednak są one wpisane w specyfikę X-Games, kibice uwielbiają przecież demolkę.

Podnoszącym poziom adrenaliny rozwiązaniem jest także tzw. shortcut. Każdy z kierowców może skorzystać tylko raz ze specjalnie zaprojektowanego skrótu, czasem na początku, a czasem pod koniec kilkuokrążeniowego wyścigu – dzięki temu do ostatniego zakrętu ani kierowcy, ani widzowie nie mają pewności kto pierwszy przekroczy linię mety. Częstym widokiem jest walka do ostatnich metrów toru, gdyż nikt nie daje za wygraną. W trakcie każdego przejazdu lider zmienia się kilkakrotnie, chyba że jest nim niesamowity Sebastien Loeb, który w czasie swojego gościnnego (debiutanckiego) występu w Los Angeles w 2012 roku przewodził stawce od startu, a w końcówce zmiażdżył Kena Blocka, odstawiając go na dobre kilkaset metrów.

Każdy kierowca biorący udział w serii Global Rallycross ma za sobą zwycięstwa w innych ekstremalnych dyscyplinach. Ścigają się m.in. były mistrz deskorolki (Bucky Lasek w Subaru Imprezie), legenda freestyle motocross (Brian Deegan w Fordzie Fieście), czy były rekordzista Pikes Peak (Rhys Millen w Hyundaiu Velosterze). Jednak największe show tworzą najbardziej medialni kierowcy znani na całym świecie, jak Ken Block, Tanner Foust czy Travis Pastrana, dla których błoto, kurz i dym są fundamentem dobrej zabawy i genialnego widowiska.

amis

REKLAMA