Tragedia w Poznaniu

W Poznaniu podczas Gran Turismo Polonia rozpędzony samochód potrącił kilkunastu widzów. W Monte Carlo na dużo węższych ulicach odbywa się wyścig Formuły 1. I do potrąceń widzów nie dochodzi.

Od lat w Poznaniu organizowana jest dziwaczna impreza. Zjeżdżają  się tam najsilniejsze i najszybsze na świecie samochody, takie jeżdżące 300 km/h, i na zwykłej ulicy, bez barier energochłonnych, popisują się przed gawiedzią swoimi osiągami - przyspieszeniem i szybkością. Pomysł o tyle dziwny, że Poznań to jedyne miasto w Polsce, mające stały, ciągle dostępny, homologowany, bezpieczny tor samochodowy. Całkiem niezły, wyposażony w bariery energochłonne i strefy bezpieczeństwa. Z roztropnie rozmieszczonymi miejscami dla publiczności. Ma jednak jedną poważną wadę - za jego wykorzystanie trzeba zapłacić. Taniej jest, lekceważąc wszelkie zasady bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku, zrobić pokaz na "niczyjej" ulicy. Następnego dnia reszta jazd miała odbyć się już na torze. Tańszy "pierwszy dzień na mieście" okazał się bardzo kiepskim pomysłem.

W Monte Carlo (i wielu innych miastach na świecie, gdzie rozgrywa się legalne wyścigi uliczne) ściganie odbywa się na zdecydowanie węższych niż w Poznaniu ulicach. Ale na całej długości taki okazjonalny tor ma bariery energochłonne, a publika (tysiące ludzi, dużo więcej niż w Poznaniu) siedzi dużo wyżej, na specjalnie na taki wyścig stawianych trybunach. Parę dni temu byłem w Monte Carlo na ostatnim wyścigu F1 i obejrzałem te konstrukcje bardzo dokładnie. (Zobacz dołączone, zrobione osobiście przeze mnie zdjęcia.) Robią niesamowite wrażenie - nad pełnym zabytków, kasyn i pałaców miastem rozpinana jest przedziwna pajęczyna z rur i na takim rusztowaniu wysoko znajdują się trybuny. Rozwiązanie genialne. Chociaż też ma jedną poważną wadę - też trzeba za nie zapłacić.

Autami o mocach 500-1000 koni (a mam takie doświadczenia, łącznie z podstarzałym autem F1) nie jest łatwo ruszyć i nie jest łatwo przyspieszać. Nawet na suchej i prostej drodze. Takie auto jest niebezpieczne zawsze i wszędzie.

Organizatorzy w Poznaniu zastosowali polski system "jakoś to będzie". Z faktu, że w zeszłym roku nikt nikogo nie przejechał, wyciągnięto, jak w rosyjskiej ruletce, absurdalny wniosek, że w tym roku też się uda. Nie udało się. Rozpędzone auto (marki Koenigsegg o mocy bez tuningu ponad tysiąc (!!!) koni) potrąciło kilkanaście osób. Wszyscy przeżyli, bo właściwie nie potrąciło, a jedynie szczęśliwie prześliznęło się po rachitycznych, metalowych płotkach i to te płotki, zupełnie do tego niedostosowane, robiąc w powietrzu przedziwne piruety, uderzyły widzów. Płotki dużo lżejsze od ciężkiego samochodu. Jak w rosyjskiej ruletce, takie wydarzenie,  na takiej trasie i takimi autami musiało się zdarzyć. Jak nie teraz to za rok albo za 5 lat. Nie było żadnych energochłonnych zabezpieczeń. Widzów rozmieszczono absurdalnie - za ich plecami jest wysoka, bezpieczna skarpa, z której widać imprezę dużo lepiej. A pozwolono stać im przy samej trasie. Ochroniarze (policjanci?) stali nawet wewnątrz toru, a więc przed płotkami! Kierowca-amator (zaproszony bogaty obcokrajowiec) nie panował nad samochodem nie tylko w momencie wypadku, ale nie miał nad nim kontroli od samego startu. A nawet przed startem, bo nie potrafił ustawić się na polu startowym. Autami o mocach 500-1000 koni (a mam takie doświadczenia, łącznie z podstarzałym autem F1) nie jest łatwo ruszyć i nie jest łatwo przyspieszać. Nawet na suchej i prostej drodze. Takie auto jest niebezpieczne zawsze i wszędzie. Wchodzi w poślizg za wiedzą kierowcy i bez jego wiedzy.

Organizator tego absurdalnego przedsięwzięcia posiada opinię policji. Pozytywną! Więc odpowiedzialność w znacznym stopniu spada na policję. Parę dni wcześniej policja nie pozwoliła ze względu na słabe zabezpieczenie trasy na rozegranie we Wrocławiu półmaratonu. A tam biega się wyraźnie wolniej. Teraz będziemy śledzić działanie prokuratury. A nieczęsto zdarza się jej postawić zarzuty policji. Najprościej będzie zrobić z tego nieszczęśliwy wypadek, a jeszcze lepiej zwalić wszystko na zagranicznych współorganizatorów i na zagranicznego kierowcę (przynajmniej 5 lat korespondencji), który na suchej nawierzchni, na prostej drodze nie potrafił pojechać prosto.

Okazuje się, że jechać prosto przed siebie nie jest łatwo. I nie jest łatwo organizować imprezy nie mając ku temu wiedzy  i nie mając ze strony organów państwa dobrego merytorycznego wsparcia. Dopóki w takich zdarzeniach ofiarą nie będzie dziecko policjanta, prokuratora lub organizatora , nie ma co liczyć ani na wzrost bezpieczeństwa, ani na powszechne stosowanie zdrowego rozsądku.

Tekst i zdjęcia: Julian Obrocki
amis

Zobacz również:
REKLAMA