Cóż za znakomite wyczucie czasu: jeszcze tydzień temu zdawało się, że pierwszy śnieg położył kres tegorocznemu sezonowi oldtimerów, ale potem bielutka kołderka stopniała w promieniach słońca, które raz jeszcze zebrało siły. To ostatnia w tym roku szansa na rundkę po trasie rajdu Silvretta Classic. Czerwone Porsche 356 B czeka na nas o świcie. Parking w niewielkiej miejscowości Gaschurn – w regionie Montafon w południowo-zachodniej Austrii – pokrywa warstwa szronu. Ale nie ma jeszcze soli, mogącej zagrozić cennemu automobilowi. Ssanie, przekręcam kluczyk w stacyjce, 75-konny bokser odpala od razu. Nieco ociężale zmierzamy w kierunku głównej drogi.
Dolina wokół Gaschurn wciąż jeszcze jest pogrążona w cieniu. Promienie słońca liżą wierzchołki gór. Nam jest wszystko jedno: wzywa nas alpejska droga biegnąca na wysokości ponad 2000 m n.p.m., łącząca Tyrol z Vorarlbergiem. Teraz, na przełomie sezonu letniego i zimowego, szosa wygląda na wymarłą. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, żeby zbierać opłaty za przejazd, co w sezonie jest standardem.
Dziś mamy wjazd za free. Zza foteli dobiega pomruk boksera. Silnik powoli osiąga wymaganą temperaturę, nie można tego natomiast powiedzieć o oponach. Poza tym strumyki z topniejącego śniegu to trudny egzamin dla ich przyczepności. Ale co tam, przecież nie startujemy w rajdzie. Jesteśmy tu dla przyjemności.
Już wkrótce Porsche opuszcza cienistą dolinę, słońce oświetla serpentynę o 32 zakrętach. Do zajmującego sporą przestrzeń wolantu trzeba trochę przywyknąć. W końcu służy nie tylko do kierowania, lecz także, przy szybszej jeździe, pełni rolę uchwytu dla kierowcy. Ponieważ mój oldtimer nie ma pasów, na zakrętach trochę zsuwam się z fotela. W środku lata niejeden stromy podjazd solidnie daje się we znaki nawet wielce zasłużonym i budzącym respekt silnikom. Ulrich Hackenberg, członek zarządu Volkswagena i uczestnik rajdu Silvretta Classic, na własnej skórze przekonał się, że ofiarą podjazdu pod górę może paść również chłodzony powietrzem silnik typu bokser. Załoga użyła wody pitnej, przeznaczonej w zasadzie na własne potrzeby, do schłodzenia dolotów powietrza w Karmannie Ghia T34 i już po upływie kilku minut mogła kontynuować wspinaczkę na przełęcz.