Rodacy! A więc nie chcieliście kupować naszych gównianych samochodów. Nie szkodzi, i tak dostaniemy Wasze pieniądze. Pewnie myśleliście, że lepiej kupić auto importowane, bardziej ekonomiczne i wolniej tracące na wartości. Może nawet wydawało się Wam, że coraz bardziej zmniejszający się udział we własnym rynku zmobilizuje nas do tworzenia lepszych samochodów, zwłaszcza poprawy ich jakości. Ale o czymś zapomnieliście - mianowicie, jak ogromną górę szmalu wydajemy na lobbystów. Więc za chwilę wyskoczycie z 25 miliardów. Może następnym razem kupicie auto amerykańskie, jak prawdziwy mężczyzna. My w każdym razie jesteśmy wyluzowani. Pomoc od państwa dostaniemy już w styczniu" - podpisano: GM, Chrysler i Ford.
W ten sposób pod koniec 2008 r. redakcja dziennika "New York Post", tabloidu i szóstej co do wielkości gazety w Stanach, skomentowała sytuację i postawę amerykańskich firm samochodowych. W swoim stylu, prosto między oczy. Bo Wielkiej Trójce z Detroit zaczęło brakować na prąd i znalazła się na krawędzi bankructwa, na co zresztą zanosiło się od miesięcy, jeśli nie od lat. Jedyne, co prezesi GM, Chryslera i Forda potrafili zrobić to prosić o miliardy dolarów pomocy z publicznych pieniędzy. I je dostali.
A tak długo było tak pięknie. Wojna oszczędziła Amerykę, ta stała się gospodarczą potęgą. Samochód był jednym z filarów tej potęgi - zwykło się mówić, że co dobre dla General Motors, to dobre dla Ameryki. Po złotych latach 50. i 60. przyszedł kryzys paliwowy, ale świat wrócił do normy i nastała tłusta epoka SUV-ów. Zaczęły się globalizacja i wielkie zakupy - Ford kupił Jaguara, Astona, Volvo i Land Rovera, GM połknęło Saaba. Tylko Chrysler został kupiony przez niemieckiego Daimlera-Benza, co wtedy dla niepoznaki zostało nazwane "fuzją równych".
W pewnym momencie okazało się jednak, że reszta świata (Europa i Azja) nadrobiła straty i coraz bardziej podbija Amerykę. Od dwudziestu lat amerykańscy producenci tracą udział we własnym rynku i nie zwiększają go za granicą. W 1988 roku do Wielkiej Trójki należało 75 procent własnego podwórka, w ubiegłym było to już poniżej 50 procent. Nagle znaleźli się w defensywie i bez broni odpowiedniego kalibru, za bardzo polegając na sprzedaży wielkich, nieekonomicznych SUV-ów, terenówek i pickupów. Sprzedaż samochodów tego typu spadła w ostatnich paru latach - natychmiast, kiedy tylko zwariowały ceny ropy. I wcale nie wróciła do poprzedniego poziomu, kiedy ropa potaniała. Na dodatek, w ubiegłym roku pojawił się kryzys finansowy i zaraz po nim zapaść gospodarki. Ale żaden z tych czynników nie jest bezpośrednim sprawcą kłopotów amerykańskich producentów, co najwyżej je przyspieszyły.
Na problemy - czytaj: upadek - amerykańskich firm złożyło się milion powodów, ale żaden niech nie przysłoni podstawowego. Fakt jest bowiem taki, że Detroit robi kiepskie samochody. A w każdym razie inni na pewno robią pojazdy lepsze, nowocześniejsze, bardziej ekonomiczne i robią je taniej. To dzieje się nie od wczoraj, tylko od lat - i to właśnie jest największy problem amerykańskich firm.
Komentarze
auto motor i sport, 2009-03-18 15:22:02
Potwierdzenie zgłoszenia naruszenia regulaminu
Czy zgłoszony wpis zawiera treści niezgodne z regulaminem?