- Prowansja na Morawach
I to jest teren, którego nie opisałem w żadnej książce, ale zjeździłem rowerem. Można też samochodem. Na Morawach, które są Prowansją naszej części Europy, mają białe wino dorównujące czasem francuskiemu. Między dwoma miasteczkami Valtice i Lednice i między dwoma pięknymi zamkami, które należały kiedyś do Lichtensteinów, znajduje się park, jakiego nigdzie nie spotkacie. Wielokilometrowa kraina z bajki: dziewiętnastowieczne budowle, ruiny, pałacyki a nawet 60-metrowy minaret, zbudowany nie dla modłów, ale dla przyjemności właścicieli.
Wszystko otoczone stawami, łąkami, drzewami. Rowery można wypożyczyć w obu tych miastach i jeździć po tym gigantycznym parku, zaś samochodem warto pojechać dalej, na granicę czesko-austriacką do Mikulova, który jest miastem z bajki (jak większość w Czechach) i ma jedną z największych na świecie beczek wina, gdzie wchodzi zawartość 100 tys. butelek. - Szlakiem Davida Cernego w Pradze
Dwóch mężczyzn z ruchomymi penisami sika na mapę Republiki Czeskiej. Niemowlaki z pośladkami zamiast głów wspinają się po wieży telewizyjnej. Święty Wacław siedzi na brzuchu zdechłego konia i usiłuje jechać. To rzeźby Davida Cernego, najbardziej zwariowanego czeskiego artysty. Jeśli ktoś w Pradze zauważa na ulicach dowcipne rzeźby, może mieć wrażenie, że Praga jest pełna pomysłowych rzeźbiarzy, a wszystkie te prace należą do niego. Większość prac Cernego nie miałaby szans w Polsce. Są dowcipne, ale krytyczne wobec czeskiej mentalności. Spis wszystkich miejsc z pracami artysty – w mojej książce „Zrób sobie raj”. Bo Czesi potrafią robić sobie raj poza Kościołem i niezależnie od Boga. - Zlin – miasto eksperyment
Najlepiej wybrać się tam samochodem, żeby pozwiedzać piękne okolice. Zlin stworzyła rodzina Batów, która zamieniła miasteczko w imperium butów. Imperium się rozrastało i ma swoje kopie nawet w Ameryce Południowej. Po najwyższym budynku w Zlinie, który był przed wojną pierwszym wieżowcem Czechosłowacji, kursuje ruchomy gabinet szefa. Bata, żeby pracownicy nie tracili czasu na przychodzenie do niego, wymyślił biuro w windzie. Jest wielkości małej kawalerki i można się nią przejechać. Wszystko było w tym mieście racjonalne. Ulice mają często jedną nazwę, a potem numery, np. Podleśna I, Podleśna II itd. Pełne są identycznych małych ceglanych domków z małymi mieszkaniami, ustawionych blisko siebie, aby każdy mógł kontrolować każdego. Wszystko o pomysłach Baty – w mojej książce „Gottland”.
